Na miarę Wlenia (5)
Glosa o Nielestnie
Liście urywały się z ogonków. Owoce szturchał wiatr i spadały, na łeb na szyję. Ponieważ mam słabość do osób, które sobie nie radzą, więc nieraz przystawałem i z nimi rozmawialiśmy, choć trudno to nazwać pogawędką, bo nie wiedziałem o czym mówią. Ci ludzie byli na swój sposób zadowoleni, jeżeli można tak to nazwać. Nie chcę używać słowa szczęście. Bez przesady! Grabili liście na kupki, a kiedy wiatr je rozwłóczył, to się śmieli zamiast się denerwować, że wir powietrza zachował się jak świr.

Nigdy w nim nie byłem w tej miejscowości, choć to tylko jeden przystanek kolejowy od Wlenia. Na pograniczu Pogórza Izerskiego i Gór Kaczawskich. Wiem o nim tyle, bo jesienią pensjonariusze Domy Pomocy Społecznej w Nielestnie grabili liście w alei kasztanowej pod stacją PKP Wleń. Kobiety i mężczyźni. Mieli długie miotły. Patrzyli jak z Michałem Fludrem podnosiliśmy z fartucha ziemi owoce kasztanowca, które wyskoczyły z łupin i roztrzaskały się. Czasami krzyczeliśmy – uciekajmy, bo strzelają!
Nie wiedziałem o tym, że mieszkali w pałacu, który wybudowano 1603 roku w Nielestnie, a potem go rozbudowano i ozdobiono od wschodniej strony drewnianymi gankami, balkonami. W latach 70. XX wieku stworzono przytulisko dla 75 osób niepełnosprawnych intelektualnie. Mają tu dach, wikt, opierunek i to, co jest niezbędne do życia.
Piszę o tym, bo rzadko się pamięta zeszłoroczne śniegi, a cóż dopiero jesienne liście, które czasami się podnosi i zasusza w książce. I najczęściej się o nim zapomina, więc pęka i kruszy się jak opłatek z papeterii jesieni.
Poetyzuję, choć DPS walczy z heroizmem, jak utrzymać się na powierzchni. I trzeba pracownikom i pensjonariuszom pomóc. To jest po prostu obowiązek. Używając bohemizmu – spolegliwość.
Tor saneczkowy
Zanim odpowiem na pytanie: co jest, posłuchaj − jak było.
O tym, że ma powstać we Wleniu tor saneczkowy, było głośno w latach 60. XX wieku. A wszystko za sprawą mgr. Witolda Szczurka, który zorganizowali ekipę, wyznaczył trasę od strony Wleńskiego Gródka, aż przy cmentarzu i w dół do sanatorium PKP dla dorosłych.
Nie wiem, jak to się skończyło. Ostatecznie po tym wypadku przerwano kopanie toru i karczowanie krzaków i drzew. I zapał się ulotnił jak dym ze snopka słomy.
Żwawo się zabrał do roboty – pełen werwy i temperamentu. Zaczęto kopać rynnę toru, wytyczono palikami długość i szerokość. Przystąpiono do roboty z takim entuzjazmem jak to w Polsce. I pamiętam pewien dzień, kiedy to z gór przytaszczono do „Leśnego Dworu” chłopaka, który uderzył się w nogę siekierą podczas robót na torze saneczkowym. Syczał z bólu. Ale to jak! I nagle wpadł magister Szczurek i wniebogłosy, żeby dzwonić po lekarza, bo noga uszkodzona, krew. Krzyczy: Mówi Szczurek. Sz jak szczur! To było, jeżeli mnie pamięć nie myli, zimą. Kruczobrodaty magister wrzeszczy, chłopak siedzi, krew cieknie. Straszne!

Jedyny ślad po wytoczonej trasie – rów, który zarósł. Oczywiście, że starano się zapomnieć o tym trakcie sportowo-rekreacyjnym, jak o porażce.
Magister Szczurek, człowiek, który nie lubi siedzieć bezczynnie, zajął się lekką atletykę, a potem tenisem. Są ludzie, którzy bez dynamiki nie mogą żyć. I dobrze, bo coś się dzieje.

Opowiadano o jego sukcesach na szczeblu powiatowym i wojewódzkim. Tymi drobnymi sukcesami zamazywał to, co mu z torem saneczkowym nie wyszło. A wszystko miało pójść, jak w przysłowiu z Wleńskiej Górki w dół miasteczka. Na ciężkich sankach sportowych – z kierownicą i hamulcami. Zjazd, w którym się czuje wiatr we włosach, jak mawiają ci, co kręcą loki na łysinie.
Być może ktoś mnie za to, co piszę, ofuka. Bo powinienem zataić i minąć się z prawdą. Taki poprawny to nie jestem, i nie byłem. Czynię to tylko dlatego, że powinno się wspominać różne rzeczy jako przykład, żeby się nie załamywać. Sukces jest naszpikowany porażkami. Życie daje nauczkę, że najlepsza szkoła, co pod górkę oraz w dół, tego nie przekaże.
Idiom polski poucza, że nie ten zuch, kto zaczął, ale ten, kto dokończył. Tu trzeba wyjaśnić, że drzewiej w wytyczonym miejscu ówcześni autochtoni, gospodarze ewangeliccy, planowali wybudować tor saneczkowy. I gdyby nie 2. wojna światowa, zapewne by powstała zjeżdżalnia, że hej! Prace zostały przerwane. I o tym zapewne przypomniał sobie zuch polski, żeby dokończyć to, na co już dawno machnięto ręką. To, że podjął trud, świadczyło o szacunku do pamięci miejsca. Gdyby tym tropem poszli inni, co zasiedlili po straszliwej wojnie miasteczko, zapewne nie byłoby ono takie, że bliżej do ruiny i łatwo wpaść do dziury w chodniku. Że może w każdej chwili coś może spaść z dachu i zrobić krzywdę. Żeby źródło biło w Bobrze, a nie ściek. I nie zapominać o tym , że w bajkach woda śpiewa, zaś w baśniach wypłukuje bańki mydlane. Trzeba dbać o ten podarek, co się dostało na ziemi odzyskanej – o dom i podwórko, za którym są uliczki i sąsiedzi. I nie zapominać, że byli tu kiedyś inni, więc powinno się trzymać fason. (Najdroższa jest byle jaka praca). Póki serce czuwa, myśl. Nie wahaj się, nawet gdyby ci obrzydzali poezję i filozofię. W ramach higieny psychicznej sięgają po książki, omiataj gazety, nie ściskaj pilota, żeby cię nie wpuścili w kanał. A gdy się zapomnisz, co jest rzeczą ludzką, sięgaj po literaturę protreptyczną, czyli zachęcającą, która w antyku cieszyła się dużym uznaniem, jak pisał dr Kazimierz Leśniak – miłośnik mądrości.
Nieraz przyjeżdżałem tramwajem lub autobusem do promotora swojej pracy magisterskiej dr Kazimierza Leśniaka z Żoliborza – najmniejszej warszawskiej dzielnicy pod względem powierzchni. Na lewy brzeg Wisły. Przypomnę, że na nazwa pochodzi o francuskiej nazwy Joli Bord (wymawiaj żoli bor), tzn. Piękny Brzeg.
Składałem krótkie wizyty, bo miałem apetyt. Dzięki temu – mówiąc Platonem –
zakosztowałem wszelkich dziedzin wiedzy. Arystoteles (384 p.n.e.–322 p.n.e.) pouczał: (…) jak mówi przysłowie, obfitość rodzi zuchwalstwo, a ignorancja w połączeniu z władzą rodzi szaleństwo. Dla tych bowiem, którzy są w duszy źle usposobieni, ani bogactwo, ani siła, ani piękno nie są dobrem; im więcej ich ktoś posiada, tym bardziej i w większym stopniu szkodzą mu one, a mądrości nie przysparzają. Powiedzenie «nie dawać dziecku miecza» znaczy «nie dawać złym ludziom władzy» (…).
Stagiryta z wnikliwością filozoficzną dodawał, że nazwiemy przyjemnym to życie, którego istnienie jest przyjemne dla żyjących; ale nie wszyscy, którzy żyją, cieszą się z przyjemnego życia, lecz tylko ci, dla których to samo życie jest przyjemne i którzy cieszą się z przyjemności, jaką daje życie (Zachęta do filozofii. Przełożył, wstępem i komentarzem opatrzył Kazimierz Leśniak. Biblioteka klasyków filozofii,Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1988). To są bystre akapity, więc cytuję ku pamięci.
Czas można spędzać albo przeżywać, albo prawdy dochodzić – zachowując się jak dzielny człowiek, o niewzruszonych zasadach bez przygany. Żeby nikt nas nie wyślizgał. (Z saneczek dzieciństwa, na których kiedyś śmigałem na wleńskich górkach na tzw. śledzia). Saneczki zostawiają na pamiątkę kreseczki, zaś sanie krechy – dobijając ponowę. Kiedy śnieg pada, przycisza się wszystko, bo Biel wygasza czerń – w ciepłych śnieżynkach mrozu.
Pora na pointę.
Lech Konopiński, ur. w 1931 roku, z Poznania, gdzie w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego (podobno) studiował m.in. mgr rehabilitacji Witold Szczurek, aforystycznie ujął to nad czym się tyle biedziłem – cytuję jak leci: Kariera jest jak tor saneczkowy; ledwo się wdrapiesz na szczyt, musisz zjeżdżać.
Czesław Mirosław Szczepaniak
Warszawa-Ursynów
Obecnie, władze chwalą się czynami, którymi powinni zajmować się na co dzień. To tak jakby piekarz miał być był dumny za to, że bułki upiekł. Wszystko ponad miarę określa się mianem cudu lub nieprzeciętnych umiejętności. Takie czasy…
Pamiętam tor saneczkowy, wyłożony czarną gumą, pamiętam ścieżkę zdrowia za Leśnym Dworem, z której chyba już nic nie zostało, dzieci grające i odnoszące sukcesy w tenisa, pamiętam pięć parków we Wleniu, a dzisiaj, jak czytam długą listę dokonań obecnego burmistrza, to nie wiem, czy się śmiać czy płakać ? A p. Witold Szczurek był jedną z perełek Wlenia.
Redakcja w żaden sposób nie ingeruje w treść nadesłanych materiałów.
Pan Witold Szczurek to osoba niezwykle zasłużona dla Wlenia. Jeżeli posiada pan materiały biograficzne na jego temat i zechciał by pan się nimi podzielić z naszymi czytelnikami zachęcam do przesłania. Pan Witold to postać której należy się wielki szacunek za ogrom pracy jaki włożył w wychowanie sportowe wielu pokoleń mieszkańców naszej miejscowości.
Niestety jego dokonania odchodzą pomału w zapomnienie. Może warto je na nowo przypomnieć.
Witam.Chciałbym się odnieść do powyższego artykułu-wspomnienia.Nazywam się Wojciech Szczurek i jestem częstym bywalcem tego portalu.W związku z tym,że kiedyś trafiłem w internecie na bardzo fajny artykulik na temat moich rodziców,a głownie mojej mamy Bogusi,czuję duży sentyment do Pana Czesława Mirosława Szczepaniaka bo On był twórcą tego artykułu .Jego opowiadania o Wleniu i jego mieszkańcach są fascynujące.Przywracają wspomnienia z dzieciństwa czy opisują zdarzenia w których osobiście się uczestniczyło.Mam pytanie do Pana redaktora tej strony.Czy cykl artykułów „Na miarę Wlenia” jest przedrukiem dosłownym,czy np. pointa powyższego artykułu jest już tworem Pana Redaktora.Ojciec ukończył AWF w Warszawie,a na AWF w Poznaniu robił specjalizację z rehabilitacji a póżniej także z saneczkarstwa.Tak że wystarczy jeden telefon do wiarygodnego żródła(604427011) i nie trzeba używać słowa podobno.A odnośnie toru saneczkowego kilka lat temu powstał fajny artykuł na temat tego obiektu.Myślę że warto pomyśleć o czymś takim jak tor saneczkowy(i nie tylko) z perspektywy zaangażowania i przyciągnięcia dzieci i młodzieży do sportu a nie tylko nietrafionego przedsięwzięcia Szczurka.Całe pokolenia Wlenian miały do wyboru sport zajęcia Michała Fludra albo „wóda”, bo co innego można było robić w naszym miasteczku.Z poważaniem Wojciech Szczurek.
Trzeba powiedzieć prawdę. Pan Szczurek dokończył budowę toru saneczkowego. Tor został wybetonowany, zbudowane bandy drewniane a później wyłożony gumą. Młodzież uczyła się jeździć na sankach i osiągała spore sukcesy.