kill_the_netUpload files...
Na miarę Wlenia (11) | WlenInfo - Informacje z regionu - Wleń

Na miarę Wlenia (11)

W monografii Dzieje Wlenia. Jak Feniks z popiołów. Jubileusz 800-lecia nadania praw miejskich Wleń 12142014 (Praca zbiorowa, Wydawca: Archiwum – System, Jelenia Góra 2014) przeczytałem, że szkoła w sanatorium dziecięcym PKP „Leśny Dwór” liczyła 5 oddziałów, w których uczyło się 45 uczniów, a kadrę pedagogiczną stanowiło 4 nauczycieli. Do tego grona należała pani Maria Łopusiewicz, nauczycielka geografii, która miała do pomocy mapę, globus, kijaszek, tablicę, kredę, oraz wilgotną gąbkę i sporo entuzjazmu. Dzięki naszej pani mogliśmy odbywać podróże po świecie bez granic, choć ówczesna rzeczywistość była podzielona i najeżona zasiekami oraz i murami. O tym dowiedziałem się, gdy byłem nieco starszy. Nieraz przychodziły do mnie wspomnienia z lekcji, w klasie na parterze, od południowo zachodniej strony. Z oknem, w którym przeglądała się dzika jabłoneczka.

Drobna uwaga – pisząc/opowiadając o sobie, dajesz dowód, że nie tracisz kontaktu z tymi, co są przed tobą i za.

Julian Ursyn Niemcewicz (16 II 1757−21 V 1841) jest patronem osiedla, gdzie żyję – z pogodą ducha zanosił nostalgię, pisząc z Londynu, 21 marca 1832 roku: (…) I jam smutny jak post, choć tłusty jak karnawał.

W przypadku pani Marii mogę dodać, że skończyła się jej podróż po mapie i globusie.

Piszę tak, bo tak nakazuje mi zdrowy rozsądek, czyli rozum bez skrzydeł (Leopold Staff). Stanisław Wyspiański o trudnych sytuacjach pisał, że czas biedę uleczy.

Za Sasa mawiano w Sejmie lub na sejmiku: w trzech słowach jasno nam wytłumacz, a nie czuć oczu.

Mam zbliżam się do 65 lat, więc nabyłem praw na szerszą narrację.

Kiedy szukałem pointy, natrafiłem na suficką legendę: Dziecko niosło świecę. Zapytałem je: «Skąd pochodzi światło?».  Dziecko zgasiło je  i rzekło: «Teraz powiedz, dokąd odeszło?»

Maria Łopusiewicz. Wspomnienie

Od pani Michaliny Chajeckiej z Wlenia, rocznik 1930, dowiedziałem się, że w 2014 roku zmarła pani mgr Maria Łopusiewicz, nauczycielka geografii w sanatorium kolejowym PKP „Leśny Dwór” we Wleniu koło Lwówka Śląskiego. Pamiętam ją doskonale. Elegancka pani. Nosiła sweterki w serek, z apaszką. Sukienki leciutko za kolano, objęte przezroczystą pończoszką. Zgrabna i urodziwa brunetka. Miała zawsze starannie umalowane usta i… chłodne dłonie. Zapamiętałem jej końce paluszków, bo kilka razy mnie pogłaskała po buzi. I było to takie miłe, choć bardzo się tego wstydziłem, o czym świadczyły rumieńce na policzkach. Poruszała się z taką gracją i wdziękiem. Miała dystans do nas i innych. Starannie pisała kredą na tablicy. Uczyła w klasie, na parterze budynku sanatoryjnego, nad tablicą zawieszała mapę. Cudowne to były lekcje. Peregrynowaliśmy po obrazie umownych znaków i kolorów, kręciliśmy globusem, którego nie mogliśmy objąć, jak pasek spodni, co nie może ścisnąć brzucha. Nigdy nie opowiadała o swoich fascynacjach. O sobie. Lekcja geografii była jak z podręcznika, globusa i mapy, bez przekraczania granic osobistych. Zapamiętałem nastrój i takie bezpieczeństwo. Nikt się nie bał, że dostanie ocenę niedostateczną. Nie krzyczała, nie było mowy, żeby się uniosła i pociągnęła za ucho, albo uderzyła linijka w łapę.

Po latach, jak wróciłem do Wlenia, zabrakło mi odwagi, żeby ją odwiedzić, choć było to na rzut beretem od wleńskiego rynku. Mieszkała w domku na stoku, nieopodal rzeki Bóbr. Może wstydziłem się, że będę rozczarowany? Podpytywałem Michała Fludra, co się dzieje z panią Marią. Michał mówił, że opracowała pracę o klimacie Wlenia. Że jej chłopak zabił się na motorze. Potem miała inne miłości, które kończyły się jak supeł. Podobno nasz wychowawca, pan Wacław Łazarewicz, też się w niej zadurzył, ale… wydało się, że jest żonaty i wszystko się urwało, jak korale łez. Omijała ją kolejna miłość, oraz absztyfikanci. Michał opowiadał o tym bardzo dyskretnie i z czułością. Ilekroć dzwoniłem do Wlenia, to pytałem o panią Marię. Moi informatorzy mówili różne rzeczy, że opuściła Wleń i ślad po niej zaginał. Że podobno… I zawsze broniłem panią Marię od Zoilów i sykofantów, wprawiając w osłupienie interlokutorów. Moja rycerskość wynikała stąd, że do Marii Łopusiewicz miałem słabość, nawet wtedy, gdy już byłem dorosły.

Zaiste to była taka udana nauczycielka, która zasłużyła na głębokie uczucie. Dlaczego los ją tak potraktował niedelikatnie? Nie wiem.

Do pani Marii mam dług wdzięczności, jak uczeń do nauczycielki, która prowadziła nas po świecie, który był taki ogromny, z zasiekami granic. Pamiętam jak stała przy tablicy z kijaszkiem, mówiła z taką pasją, że otwieraliśmy buzie i powieki. Słuchaliśmy i nie myśleliśmy, kiedy będzie przerwa. Świetna nauczycielka geografii. (Zapewne feministki poprawiły by mnie i powiedziały, że to belferka). Poważna i tajemnicza. Została na mapie pamięci, na którą zapomnienie czyha. Poważny belfer z leciutkim uśmiechem. Może wiedziała o tym, że na dnie śmiechu kołysze się ludzka łza – i wisi nad światem, co ją dosusza, jak wspomnienie, co nie jest na raz – tylko od czasu do czasu.

Czesław Mirosław Szczepaniak

Warszawa-Ursynów

PS

Ostatnimi czasy informowałem, że wysłałem książki do trzech bibliotek. Zasiliłem zbiory Biblioteki Publicznej im. Adama Mickiewicza, Ośrodek Kultury, Sportu i Turystyki we Wleniu, oraz Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Lwówku Śląskim, a także Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze.

Broszurki wysłałem listem priorytetowym, bo z pocztą polską różnie bywa, najczęściej robi nas w trąbkę.

Poza Książnicą Karkonoską, nie mam potwierdzenia, że dary dotarły do adresatów.

A może teraz jest zwyczaj, żeby nie dziękować ofiarodawcy? Pytam jak człowiek starej daty.