kill_the_netUpload files...
Na miarę Wlenia (18) | WlenInfo - Informacje z regionu - Wleń

Na miarę Wlenia (18)

Pokot

Opatruję wstępem to, co piszę w formie wspomnień, żeby ździebko zwilżyć apetyt. (Piszę na klawiaturze, a może gram – słowa uskrzydlam. Wychodzę wspomnieniom naprzeciw, o kulach, które idą za mną, jak drzewa, co wyszumiały echo. Nie tylko z „Leśnego Dworu”). Otuchy dodaje mi Graszka, którą spotkałem na drodze życia. Dzięki żonie bywam na styku bajki i baśni, co ciemności rozpraszają w dzień – a dnieją w nocy.

Pora na wtręt zadrzewny, do którego powracam, jak do wierszy Tymoteusza Karpowicza (1921−2005), zapomnianego poety, choć zostawił druki pełne poezji na najwyższej półce, jak Trudny las (1964), Odwrócone światło (1972) oraz Słoje zadrzewne (1999).

Turcy wycinają gałęzie, Rosya «niszczy korzenie», jak poucza przysłowie ormiańskie. Można to uzupełnić, że w Polsce można ścinać drzewa na pniu. Po szyszki. I nie tylko. W okolicach Kwitnącej Jabłoni, skąd pochodzę, pozbyto się alei kasztanowców, oraz sadów i szczerych pól, bo wytoczono trasę szybkiego ruchu S7 na dawnej szosie krakowskiej. Żeby było szybciej do Warszawy albo Radomia. A dokonano tego procedery, ponieważ zgodę wyraziło ich trzech: Andrzej Adamczyk, były specjalista do spraw inwestycji i remontów, minister infrastruktury, oraz posłowie Marek Suski z Grójca, technik teatralny i mgr inż. Dariusz Bąk z Mogielnicy, absolwent wydziału leśnego Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Wymieniam ich, żeby potomność wiedziała, jakich to mam kamratów spod Grójca i Tarczyna – po siekierce i pile, i trocinach. O tym, co się dzieje w ich korze mózgowej.

W kwietniu br. spłonął dach gotyckiej katedry Notre Dame – runęła iglica, a we Wleniu rymsnął dach „Basztowej” i gruzem sypnęło w stronę ratusza z pomnikiem Gołębiarki… I pozostał żal, jak po pożegnaniu, że już tego się nie da posklejać, co czas wyszczerbił – zrobiła się rysa, która pęka. Aż bolą oczy!

Załączam fotografię pokotu drzew, co rosły latami w alei kasztanowców między Tarczynem a Grójcem. Trasa E77. Dwie siódemki jak siekierki.

Edward Grudziński, bieszczadzki drwal, nie w korę bity, zauważył, że Mądry drwal jest jak wilk, bierze tylko tyle, ile potrzebuje.

Bernardo Bertolucci w 1990 nakręcił film pt. Pod osłoną nieba według powieści Paula Bowlesa o amerykańskim małżeństwie, kompozytor i pisarka wyjeżdża na Saharę z przyjacielem, by uratować związek. Bohaterka m.in. wypowiada taką sentencję: My nie jesteśmy turystami, my jesteśmy podróżnymi. Turysta zawsze wraca, a podróżny nie zawsze. Tadeusz Różewicz mimochodem zaważył, że najtrudniej jest zrobić człowieka z człowieka.

(Dożyliśmy takich czasów, że warto wiedzieć, co się chce, więc trzeba sprawdzać, bo świat ma brudne ręce, tylko łzy są czyste – nie pchną, błyszczą).

W odcinkach nr 3, 5, 12 wleńskiego cyklu pisałem o Witoldzie Szczurku, absolwencie warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, czyli magistrze od koziołków, pora na rzemieślnika, co pracował w drewnie. (Nie wnikam w to, ile w nim było stolarza, a ile cieśli, czy meblarza – na czym innym się skupię, bo już nie lecą wióry i trociny).

Ignacy Adamik (zm. 10 II 1992). Wspomnienie

Raz w roku skręcałem drewniane kule. Póki żył mój ojciec Czesław (1930−1986), to wszystko było na jego głowie. Od śrub, szajb do drewna. Tata do roboty kul zabierał się zwykle pod koniec wakacji. Ponieważ był rzemieślnikiem (obróbka skrawaniem), więc można by pomyśleć, że taka praca w drewnie to była dla niego pestka. Ale nic z tych rzeczy. Sęk w tym, że kul nie lubił skręcać, jak większość fachowców. Ojciec toczył śruby na tokarce. Z mosiądzu. Rżnął dębowe listewki, obtaczał rączki. Mozolił się. Pomagałem mu podczas montażu. Drewno czyściłem papierem ściernym, drobnoziarnistym. A potem malowałem kule lakierem bezbarwnym. Kule mojego ojca były solidne – na lata. Kiedy zabrakło ojca, los się do mnie uśmiechnął. Styliki skręcałem ze Zdzichem Chmielewskim z Głowna. Jego teściu, pan Kazimierz Wypych, jak przystało na zawodowego tokarza, wykonał śruby, podkładki oraz nakrętki. Czyli to, co spina. Oczywiście, że za usługę nie wziął nawet symbolicznej złotówki. Pan Kazimierz ładnie mówił o moim ojcu, że to był pan tokarz. Kilka razy odwiedzałem go w bloku przy ul. Sikorskiego 7.

Drewno na moje podpórki, które idą za mną już tyle lat, pochodziło z wleńskich drzew.

W 1987 roku poszliśmy z Michałem Fludrem, wychowawcą z sanatorium dziecięcego PKP „Leśny Dwór”, do stolarza, pana Ignacego Adamika. Było przed godz. 9. Zapukaliśmy nieśmiało. Drzwi otworzyła pani Adamikowa. Przy stole siedział małżonek i pił kawę w szklance, co stoi na spodeczku. Witamy się i mówimy, co nas sprowadza. Pan Adamik informuje, że jak wypije mocną kawę, to zajmie się sprawą. Siadamy do stołu i pijemy mocną dużą czarną.

Po dłuższej chwili pan Adamik mówi, że ma na składzie taką wysezonowaną deskę grabową. Jest w wiacie, szósta, od lewej strony, przy ścianie…, informuje. Michał w eleganckiej marynarce, bo w takiej chodził w gości, wstaje i idzie, aby przerzucać deski.

Zostałem z państwem Adamików. Zapaliłem papierosa.

Michał po dłuższej chwili wraca z deszczułkami na ramieniu. Pani Adamikowa chce mu wyczyścić zakurzoną marynarkę. Michał odpowiada, że nie trzeba, bo jeszcze się dzisiaj ubrudzi.

Panie Adamik, ile sobie pan życzy za tę deskę i pocięcie jej na listewki?, pytam.

A na co ona będzie?, odpowiada pytaniem.

Na kule – informuję.

Nic nie wezmę, bo to byłby, panie, grzech – wyjaśnia wleński cieśla.

W takiej sytuacji proszę Michała, żeby mi podał torbę i wyjmuję kilka butelek piwa. Kładę na stół. Jak piwne kwiaty.

Niech to będzie, żeby nie było, że przyszliśmy z pustymi rękoma – dodaję.

Zostawiam karteluszek z wymiarami listewek.

Pan Adamik na do widzenia radził Michałowi, żeby grabowe listewki wygotować w oleju, aby można było je ukształtować, bo grab dość trudno się profiluje i pęka.

Ignacy Adamik – to był w dechę człowiek.

(Dla tych, co nie wiedzą, co mam na myśli, przypomnę, że w dechę! – tak chwalono drzewiej kogoś, kto wykonał dobrą robotę, i nie czekał na komplementy).

Czesław Mirosław Szczepaniak

Fot. Ireneusz Szczepaniak, Aleja kasztanowców przy trasie E77 między Pamiątką a Kopaną koło Tarczyna. Pokot starych drzew, ściętych pilarką/ piłą łańcuchową. Kto by tam się mordował i używał piły poprzecznej Twoja-Moja.

Oto jak niektórzy się spieszą, żeby tylko szybciej powstała droga. Oby jazda nie skończyła się tak, jak w powieści Jana Komolki, rocznik 1947, Ucieczka do nieba.