Na miarę Wlenia (46)
Po spotkaniach autorskich
„Karkonosze. Informator kulturalny i turystyczny województwa jeleniogórskiego” 1985, nr 9 (97). W niniejszym numerze zamieszczono wiersz pt. List otwarty na oścież oraz krótką notkę biograficzną i terminy spotkań autorskich z mieszkańcami Kotliny Jeleniogórskiej. O reklamę tych spotkań zadbał Michał Fluder, który pacykował prześliczne plakaty i rozwieszał w głównych arteriach miasta. Dzięki niemu ukazała się wzmianka w miesięczniku.
O tym, jak było, pisałem w felietonie pt. Echo „Leśnego Dworu”. Garść słów, „Tygodnik Kulturalny” 1985, nr 42.
Do domu wysłałem czarno-białą widokówkę WLEŃ Widok ogólny. Ratusz. Sanatorium PKP. „Dziewczyna z gołębiami” – pomnik wzniesiony w 700 rocznicę założenia miasta. Krajobraz, fot. S. Arczyński; okrągły stempel pocztowy Jelenia Góra 85.9…
Czarnym wiecznym piórem skreśliłem:
Graszka,
dnia 26 IX 85 r. we wczesnych godzinach rannych w MGOK-u w Pilchowicach czytałem wiersze, felietony. Łaziłem z Michałem po moście: strach patrzeć. Potem u mamy Michała: obiad i… o 17 spotkanie autorskie w MGOK-u nad restauracją „Basztową”. Poezja trzymała mnie za rękę. Michał prowadził. Obeszło się bez skandalu. Jutro: Jelenia Góra, czyli: uszy do góry. Bądź Zdrowa!
W zbiorach mam zdjęcia z Pilchowic, podpisane przez Michała: Pilchowice 85 z p. Urbańskim Stanisławem, nauczycielem i poetą, podobnie jak jego małżonka Maria. Są też inne fotki, bo Michał robił wszystko, żebym został na światłoczułej kliszy obok słów, co wlazły na odwrotną stronę widokówki, gdzie trzeba się streszczać – i to jak!
Pilchowickie fragmenty
W Pilchowicach tylko raz się zatrzymałem, we wrześniu 1985 roku. Michał Fluder zorganizował mi cztery spotkania autorskie na trasie: Jelenia Góra, Wleń, Pilchowice, i nadprogramowo Grabieszyce. Wszystkie płatne, czyli bez tego dziadowania, jakie ma miejsce w Polsce po 1989 roku.
W Pilchowicach przyjęto mnie w remizie strażackiej – świeżo po dożynkach.
− Jak było? – zapytałem kierowniczki ośrodka kultury.
− Dożynali się – odpowiedziała niewiasta.
Mam kilka zdjęć z tamtego czasu, o których już pisałem, więc pora na kolejny opis.
Byliśmy też u piekarza, który czekał, aby wykupiono… ostatni bochenek chleba, więc nabyliśmy wypiek, aby mógł przed czasem iść do domu z utargiem.
Co jeszcze pamiętam?
Że poszliśmy nad zaporę, i tam, na moście, Michał wykonał kilka zdjęć, na których widać uczniów powracających ze szkoły. Jeden z nich obcina drewniane kule, zaś drugi patrzy w dół.
Stojąc na moście w Pilchowicach, zerkając na lustro wody, pomyślałem, a gdyby tak Edward Stachura (1937−1979), który bywał w Jeżowie Sudeckim, zamiast pisać piosenki Nie brooklyński most lub Walc nad Missisipi pokusił się o to, co bliskie – wleńskie i pilchowickie, zapewne by mu pamiętali. (Amerykanie mają dość swoich poetów i pieśniarzy. Po prostu są samowystarczalni w tym tyglu kultur i języków).
Kiedy odchodziłem od zapory, pod nosem nuciłem – trawestując Stachurę –
Nie pilchowicki most / Ale przemienić / W jasny, nowy dzień / Najsmutniejszą noc – / To jest dopiero coś.
Z Michałem usiedliśmy pod wiatą. Po dłuższej chwili oczekiwania wsiedliśmy do autobusu, który nas zabrał do Maciejowca. W górę Karkonoszy.
O tym, że byliśmy w zachwycie, chyba nie muszę wspominać. Dla potrzeb publikacji publikuję tylko jedną fotografię. Żeby było prosto, jak z (pilchowickiego) mostu nad zaporą.
Michał robił zdjęcia, a potem w ciemni fotograficznej wywoływał. Dzięki temu mogę zająć się fotonarracją. Połączyłem dwa słowa: foto (synonim) oraz narracje.
Sumitowałem się, czy to jest poprawnie, czy zbyt posuwam się za daleko.
Napisałem do pana prof. Jana Miodka, żeby pomógł mi rozstrzygnąć, czy idę dobrą drogą, czy zbaczam na manowce.
Pan profesor odpisał, żebym się nie zamartwiał, bo Fotonarracja jest bardzo dobra, przejrzysta znaczeniowo, poprawna morfologicznie.
O wartości sentymentalne powinno się dbać. Szczególnie o zdjęcia, które przechowujemy najczęściej w pudełku po butach, żeby był ślad po tym, co przeszliśmy. Że czas pędzi i przyspiesza przemijanie.
Czesław Mirosław Szczepaniak
PS
Dopisek
Jak patrzyłem w dół, stojąc na moście, miałem dreszcze, bo przypomniała mi się piosenka Edwarda Stachury pt. Czy warto, w której jest tyle zwątpienia: Zwalić by można się z nóg / Co rusz, / Co krok. / (…) Zginąć by można jak nic: / (…) / Lub w dół / Na bruk / Z wysoka. / Ale czy warto? (…) Chyba nie warto.
Tak pisał ten, co nie potrafił pogodzić się ze światem – nie dogadał się z sobą, niestety.

Na spotkaniu autorskim w Pilchowicach byłem wraz z Panem Urbańskiej i resztą klasy , bądź szkoły. Nigdy nie zapamiętałem nazwiska poety. Może to właśnie on? Czas by się zgadzał…