
Na miarę Wlenia (81)
Świerki
Pochodzę z okolic Kwitnącej Jabłoni, gdzie rosną drzewa i krzewy liściaste, więc proszę się nie dziwić, że do drzew iglastych zachowuję ostrożność, jak do jeża. Nie mogę pominąć świerków, które zasłaniały wieżyczkę, w kształcie wyciskarki do owoców takich jak cytryna, pomarańcz, mandarynka, grejpfrut. Świerki wzbijały się w górę. Rosły nieopodal bramy, przez którą wjeżdżały transportowe samochody. Z żywnością albo z opałem. Dwa iglaste stożkowate świerki przytulone do „Leśnego Dworu”. Wiecznie zielone. O igłach krótkich, jakie można spotkać było w maszynach do szycia. Zwisały z nich szyszki. Zimą świerki były w białych pelerynach. Jesienią wiatr nimi kołysał i wyginał koronę, i się droczył, bo nie dawał rady je skruszyć. Nigdy ich nie złamał, choć wiatr szaleniec się starał. Co najwyżej strącił szyszkę albo gałązkę. To na te świerki zerkała pani Dowgiałło, która dbała o nasze ciuszki. Jak do niej przychodziłem, to dyskretnie zerkałem na świerki, co zaglądały do okien, ocierały się o daszek sanatorium PKP dla dzieci. Zapewne podczas pożaru w 1983 roku, pierwsze języki ognia zajęły świerki. I tylko chwila, jak płonący stropodach runął.
Na szczęście, ocalono dzieci.
Ogień wylizał świerki, które już nigdy nie odbiły do góry. Oto co może zrobić iskra z komina.
Leśny Dwór przypominał popielnik z baśni, co kończy się smutkiem.
Dwa świerki były jak forpoczta dziecięcego sanatorium. Do 1983 roku. Nie doczekały 20-lecia istnienia obiektu, w którym chore dzieci marzyły, żeby ich zdrowie tak pokochało, aby już nie musiały opuszczać domu.
Po świerkach, być może, został w powietrzu zapis, jak szelest po wniebogłosach. Poetyzuję, bo nie da się inaczej. Świerki murem stały, jak niemy świadek. Zasłaniały Leśny Dwór.
Być może ktoś sobie pomyśli, że uczepiłem się ten dendrologii, bo pewnie mam jakiś interes. Otóż chciałbym wyprowadzić z błędu tych, którzy są po stronie polityki i religii, które zawsze dzielą i rozczarowują, niestety. Oto stosowny wtręt liściasty: (…) Według mitologii nordyckiej bogowie stworzyli pierwszych ludzi z drzewa. Mężczyznę z jesionu, kobietę z wiązu. I do dzisiaj las dla Szweda ma po trosze charakter sakralny, a przynajmniej metafizyczny. A współczesny Szwed luteranin, który czuje potrzebę obcowania z absolutem, pójdzie raczej do lasu niż do kościoła. Do tego prości Szwedzi, kiedy w XVIII wieku dano im możliwość wybierania sobie nazwiska – bo wcześniej większość to byli Sven, syn Olafa – nazywali się głównie od drzew. Astrid Lindgren to Astrid Gałązka Lipy. Obecny premier Stefan Löfven to Stefan Liściasty. I tak się nazywa co trzeci Szwed. Ekman – od dębu, Björkman – od brzozy, Granberg – od świerku. Z tego, co wiem, tylko Finowie i Japończycy próbują w ten sposób roztopić się w lesie. (…) (Ze złości. Z Maciejem Zarembą Bielawskim rozmawia Adam Wajrak, „Duży Format. Magazyn reporterów”, Sprzedaż łącznie z „Gazetą” 2014, nr 45, „Gazeta Wyborcza” z 6 listopada 2014 roku, nr 258).
Cytuję jako ciekawostkę, a nie dlatego, żeby się przypodobać ekologom, na których mówią mapety.
Przed laty Andrzej Strumiłło (1927−2020), malarz, grafik, fotograf, pisarz, poeta, wyznał córce poety Witolda Dąbrowskiego, Justynie: Już były takie momenty, że sobie powiedziałem: Dzisiaj kładę się na desce i odchodzę, nie ma mnie, koniec.
Muszę pani powiedzieć, że mój dziadek, który uciekł z Mińska przed rewolucją na ziemię nowogródzką, kupił grunt, wykarczował las, posadził sad, zbudował jeden dom, potem zbudował drugi dom dla syna. Potem zrobił sobie trumnę, duży dębowy krzyż i powiedział: «Teraz mogę umierać». I umarł. Pochowany został w tej trumnie, pod tym krzyżem, który sobie zrobił.
Ja dzisiaj też mówię do syna: Słuchaj, zrób mi trumnę, tylko taką bez gwoździ, żeby został tylko popiół, jak mnie będą palić. Może być drewno świerkowe, na kołkach, żeby nie było ciężko nieść (Jeszcze bym sobie pożył, Z Andrzejem Strumiłłą rozmawia Justyna Dąbrowska, „Tygodnik Powszechny” 2017, nr 36).
Cytuję artystę z Maćkowej Rudy (osada leśna w powiecie sejneńskim, na lewym brzegu Czarnej Hańczy), który napisał, że kopię mózg własny, idąc naprzód; czując ciężar czasu, wyznał: Długo żyję, więc miałem różne okresy w życiu. Parę razy przestawiałem zwrotnicę. Kierunek może został utrzymany, ale tory i pojazdy się zmieniały. I szybkość.
Czesław Mirosław Szczepaniak
OSTATNIE KOMENTARZE