kill_the_netUpload files...
Na miarę Wlenia (86) | WlenInfo - Informacje z regionu - Wleń

Na miarę Wlenia (86)

Ogród jordanowski we Wleniu

Oczywiście, że był, jak w każdym szanującym się miejsce, gdzie były dzieci oraz młodzież. U podnóża „Leśnego Dworu”. Od strony wjazdu do sanatorium, aż do przejazdu kolejowego. Ogrodzony siatką, żeby było bezpiecznie. W tym miejscu rosły drzewa i krzewy, oraz kwiaty. Był plac zabaw z piaskownicą, ławeczki, ścieżki starannie zagrabione. Tam panie piastunki (pani Fludrowa i pani Chajecka zwana Michasią) prowadziły przedszkolaki na spacer, żeby mogły zaczerpnąć świeżego powietrza i przetrzeć w słonecznych promieniach. I wysuszyć łezki, które wypadły z łódeczek powiek i lekko zamazały świat.

 

To było nasłonecznione miejsce Wlenia. Nie słyszałem, jaka była moc promieniowania słonecznego (insolacja, czyli ilość dopływającego promieniowania, która pada na dowolnie nachyloną powierzchnię, a nie na powierzchnię poziomą).

Leksykalnie rzecz biorąc, ogród-boisko, miejsce do zabaw i gier, oraz ćwiczeń fizycznych dla dzieci w wieku przedszkolnym. Na tym terenie można było usłyszeć gwar dziecięcych głosów i śmiech. Nazwa pochodziła od nazwiska polskiego lekarza i działacza społecznego, dr Henryka Jordana (1842−1907); pioniera wychowania fizycznego. Doktor w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozpoczął praktykę położniczą, po raz 1. zetknął się z gimnastyką dla młodych kobiet i dziewcząt, która stała się jego feblikiem. Po powrocie do Polski w 1870 roku otrzymał dyplom doktora medycyny i w Krakowie prowadził praktykę lekarską. Poza tym dał się poznać jako autor publikacji medycznych (m.in. O zabawach młodzieży, Kraków, 1891, Miejski park w Krakowie, Kraków, 1894, O szpitalnictwie krajowem, Kraków, 1907), założył i redagował czasopismo „Przegląd Higieniczny”. Dzięki niemu wprowadzono w szkołach lekcje gimnastyki (zwane później kulturą fizyczną lub wychowaniem fizycznym). W internecie znalazłem passus: Największym i najbardziej zapisanym w historii dziełem Jordana było założenie na krakowskich Błoniach (na wzór amerykański) w 1889 pierwszego w Europie publicznego ogrodu zabaw i gier ruchowych dla dzieci do lat 15, który nazwano Parkiem Miejskim im. dr. Henryka Jordana. Powstał on na terenach po wystawie przemysłowej. Mieściły się w nim rozmaite urządzenia sportowe: basen, 12 boisk – każde o innym przeznaczeniu, ścieżki zdrowia i wiele innych. W ogrodzie Jordana można było ćwiczyć lekkoatletykę i gimnastykę.

W parku znajdowały się także sale do zajęć w razie niepogody, prysznice, szatnie, magazyny, a od roku 1906 warsztaty do prac ręcznych i poletka doświadczalne. Była również „Mleczarnia” służąca dożywianiu dzieci.

Na jego krakowskim pomniku wypisano łacińską sentencję, która po polsku brzmi, jak zachęta dla nieśmiałych: Dzielni rodzą się z dzielnych i zacnych.

Doktor Henryk Jordan za cel stawiał sobie: Dawać zdrowie i radość poprzez gry w słońcu i na powietrzu. Uważał, że Ciągle być poważnym i nieustannie pracować, żaden człowiek nie zdoła. Zmęczone ciało wymaga odpoczynku, znużony umysł wymaga wytchnienia, a dusza pragnie wesołości, tego nastroju, który życie milszym nam czyni.

Na wzór (ogrodu) jordanowskiego zorganizowano (ogród) Raua dla dzieci i młodzieży. Kiedy opadła fala ogródków jordanowskich, Warszawskie Towarzystwo Higieniczne dzięki kapitałowi (300 000 rubli), jaki przekazał Wilhelm Ellis Rau, 18251899, współwłaściciel fabryki Lilpop, Rau i Lebenstein, propagowało ogródki dziecięce jako formę rekreacji (na Woli oraz przy ul. Agrykoli). Zapału starczyło na kilkanaście lat, niestety.

Wyprzedzę trochę czas i dopowiem, że za oceanem, czyli za wielką wodą, był park zabawowy – Disneyland, wesołe miasteczko w Anaheim (płd.-zach. Kalifornia), stworzony przez Wolta Disney’a (19011966), z bohaterami z jego kreskówek, jak Mickey Mouse, Donald Duck i inni. Baśniowo tajemniczy i radosny, który oglądaliśmy na małym ekranie czarno-białego telewizora, co stał w regale w świetlicy, I piętro, w skrzydle prawym.

Aha!

Jeżeli jesteśmy w historii medycyny, to przywołam jeszcze Wojciecha Oczko (1537−1599), doktora medycyny i nadwornego lekarza królów polskich, propagatora uprawiania kultury fizycznej. Zalecał jazdę konną, zapasy, piłkę oraz tańce. Jest autorem dzieła pt. Cieplice, wydanego w Krakowie w 1578 roku, które zapoczątkowało polską balneologię. Wyżej wymienioną publikację uważa się jako początek uzdrowiska w Iwoniczu-Zdrój. Oczko jest autorem powiedzenia, że Ruch zastąpi prawie każdy lek, podczas gdy żaden lek nie zastąpi ruchu, które w dzisiejszych czasach, dalej bardzo popularne, przybrało postać, że żaden lek nie zastąpi ruchu.

Dykcyonarz biograficzno-historyczny, czyli krótkie wspomnienia żywotów ludzi wsławionych cnotą, nauką, przemysłem, męstwem, wynalazkami, błędami…», t. 11, Warszawa 1844, o nim zamieścił wzmiankę: „Oczko (Wojciech), z rodu Morawczyk, lekarz lwowski i nadworny królów Zygmunta Augusta, Stefana Batorego i Zygmunta III. Używany był powszechnie i kochany. Nazwę jego biorąc za wyraz pieszczony od oka, zwanego po łacinie oculus. Przywiązał się nader do Polski, w niej znów nad wszystkie inne prowincje, Ruś Czerwoną wychwalał i za najzdrowszą uważał. Wydał po polsku Cieplice w r. 1578 i Przymiot, czyli dworska niemoc w r. 1581”.

Łacińska sentencja poucza Omnia mutantur, nil interim (Wszystko się zmienia, nic nie ginie). Niekoniecznie. Stąd zapewne bierze się moja dygresja – rozpisane objaśnienie o (jordanowskim) ogródku, w którym nieraz bywałem i ocierałem się o najmłodszych pacjentów z „Leśnego Dworu”. Zostało z tamtych czasów jedno zdjęcie. Że byłem i nie skrewiam. Że zabrałem ze sobą tyle promieni słonecznych, więc niech zostaną w świetle druku i internetowej chmurze.

Czesław Mirosław Szczepaniak

Fotografia z lat 60. XX wieku. Na schodach, jakie były w ogródku jordanowski. Stoję z wychowawcą Andrzejem Szewczykiem i kolegą Mariuszem (w okularach). Zapewne to jest czas przedwiośnia, bo dziewczynki, co na przedzie, oraz mój starszy rówieśnik i wychowawca, mają czapki i kurtki. Za plecami rozsłoneczniony „Leśny Dwór” i drzewa iglaste, i dzika jabłonka (a nie rajka) bez listków. Jeszcze trawa nie wzeszła na stok.

Zapewne w południe była robiona fotografia na tzw. pamiątkę.

 

Obróbka komputerowa zdjęcia Paweł Szczepaniak.