Na miarę Wlenia (30)
Niegdysiejszy
Coraz częściej dochodzą do mnie głosy, że tego, o czym piszę, nie ma, więc nie można sprawdzić. Zarówno moich okolicach „Kwitnącej Jabłoni” albo na Ursynowie lub we Wleniu. Mógłbym powiedzieć, że jestem pisarzem historycznym. Już.
Słownik synonimów nie szczędzi takim osobom słów, na przykład: niedzisiejszy, niegdysiejszy (dawny), nienowoczesny, anachroniczny, niemodny (staromodny). Z francuska powiemy démodé, passé.
Takie obciążenie wymaga, że muszę pisać tak, aby było niekiepsko, w miarę klarownie, z niekłamaniem, choć to niekoniecznie.
Bardzo rzadko wychodzę poza 1989 rok.
Tkwię między XIX a XX wiekiem i dobrze się czuję.
Nie chcę epatować, że jestem człowiekiem starej daty, choć jest coś na rzeczy. Nakręcamy zegary do przodu albo do tyłu, a potem śmierć wypędza nas. Z życia. To wcale nie znaczy, że po skonie ktoś nastawia czas w całkiem innym kierunku niż góra-dół. I jeszcze raz mierzy to, co w ziemskim życiu nie trwa wiecznie – ożywia cień, który ze światła się spłukał.
Pam Brown, rocznik 1948, australijska pisarka i poetka, z czułością streści, że mucha nie siada: Gesty dobroci są jak letnie kwiaty wsunięte między kartki książki: uczucia z nimi związane ożywają nawet po latach.
Każdy z nas ma na to przykłady.
Gacek
Marek Dral na łamach wleńskiego portalu zamieścił informację pt. „Wampir” na klatce schodowej bloku (19 lipca 2019 roku) oraz zdjęcia nietoperza, który uczepił się jednego ze stopni schodów, zawisł głową w dół i zapadł w sen.Zdarzenie miało miejsce kilka dni temu we Wleniu. Przy okazji dodaje, że wieża kościoła pw. św. Mikołaja to największa siedziba w Polsce kolonii nietoperza – nocka dużego, naliczono ponad 1300 osobników oraz mopka. W sumie około 2000 ssaków.
Z nietoperzem mam dziecięce wspomnienie. Ale nie z Wlenia, tylko ze szpitala neuropsychiatrii dziecięcej w Zagórzu koło Otwocka, poczta Stara Miłosna. Kiedy się pojawiłem w zakładzie lecznictwa zamkniętego, lata 60. XX wieku, to siostra oddziałowa Danuta K. spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: Gacek, leciutko pociągając mnie za płatek ucha. Otrzymałem przezwisko, które – na moje szczęście – nie przyjęło się, choć o to zabiegała i tym mnie peszyła. Żona magistra rehabilitacji wyczuła to po mojej kwaśnej minie, że sprawia mi przykrość, więc czasami używała zdrobnienia Gacuś, i odrywała uśmiechy jak zwiędnięte listki. To był przykry żart. Trauma dzieciństwa. (Kiedy patrzyłem na pielęgniarkę, aż mnie korciło, by przypomnieć powiedzenie ludu polskiego: wysoka jak brzoza, a głupia jak koza). Dajmy spokój sprawom osobistym.
W ramach ciekawostek o charakterze uniwersalny przypomnę, że nietoperze, rękoskrzydłe (Chiroptera), to 17 rodzin, czyli 1260 gatunków. Chiropterologia − nauka, która zajmuje się rządem ssaków łożyskowych, co mają takie synonimy jak gacek, ślepy lelek, mroczek, wapniak, nocek. Oczywiście, że wszystkie prowadzą nocny tryb życia. Ich postawą w spoczynku jest zwisanie głową w dół.
Nie epatujmy!
Nie ma dnia, żebym na portalach internetowych oraz na nośnikach papierowych nie czytał, że pierwsza dama… I wyliczają, co też uczyniła. Że miała kreację. Że powiedziała. Że…
Szasta się słowem pierwsza, pierwszy, oraz wmawia coś, co jest obojętne dla obywatela.
W życiu bym nie powiedział do Żony, że jest pierwszą damą, bo to brzmi jak banał – jest nie na miejscu. Jak obciach.
Innymi słowy, nadal aktualny jest apel, żeby nie epatować, nie mnożyć bzdur, oraz głupot tylko dlatego, że papier to wytrzyma. I nigdy się nie rumieni.
Bez nagonki
Krzysztof Varga w felietonie pt. Manuela, prawdziwa Polka, czyli szaleństwo szamanizmu („Duży Format. Magazyn reporterów” 2019, nr 27, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 163) podszczypuje: Rozmowę z Gretkowską «Trudno z miłości się podnieść» przeprowadziła inna pisarka, Patrycja Pustkowiak i wyszła z tego debata wyznawczyni z boginią. Jeśli wziąć dosłownie stanowiący tytuł książki cytat z piosenki Grechuty, widać, że Pustkowiak przez całą rozmowę nie była w stanie podnieść się z miłości do Gretkowskiej. (…).
Cytat pochodzi z wiersza Józefa Czechowicza Wieczorem, w którym jest nieco inne brzmienie, lekkie jak śpiew liryczny:
mały mój ukochany
trudno z miłości się podnieść
jeszcze ciężej od złych nowin
Poza tym felietonista „GW” daje kuksańca Jerzemu Ziębie, propagatorowi medycyny niekonwencjonalnej, m.in. witaminy C – pisząc, że to znachor, co głosi zabobon.
Oczywiście, że są to opinie nie na miejscu. Nie deprecjonujmy ukrytych terapii i tego, że kiedy wiedza medyczna zawodzi, pacjenci szukają wszędzie ratunku. Ludzka rzecz, nie tracić nadziei.
Wspominam felieton z 16. strony Dużego Formatu jako przykład, że tak nie uchodzi skrobać.
Felieton jest jak bluszcz, co łowi światło i zacienia. Niby w małej formie, a ile wymaga treści oraz skreśleń. Bywa języczkiem uwagi.
Budujące przykłady
Z opóźnieniem dowiedziałem się, że wiosną zawiązała się w Sopocie Koalicja Letnich Festiwali Literackich. I mamy o kilka kłopotów mniej. W Nowej Rudzie, powiat kłodzki, jest Góra Literatury, w Miedziance koło Jeleniej Góry, liczącej 90 mieszkańców, organizowana jest Miedzianka Fest. W Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą, gdzie mieszka 96 osób, odbywa się spotkanie pn. Patrząc na Wschód. Szczebrzeszyn w sierpniu zaprasza na festiwal Stolica języka polskiego podczas którego wręcza się nagrody Mistrz Słowa oraz Wielkiego Redaktora (dyplom i pióro). (Świetnie, że wreszcie doceniono pracę tych, którzy dbają o to, żeby czytelnik mógł przeczytać książkę od deski do deski. Żeby druk zwarty nie był pisany drewnianym językiem. Upominam się przy okazji, żeby poszerzyć nieco zakres splendorów dla korekty. Najwyższa pora docenić pracę tych, którzy czuwają nad tym, żeby złośliwe chochliki nie miały wielkiego pola do popisu – oby z książki nie wypadała errata. Dzięki korekcie, bestyjki dostają przysłowiowego kleksa. Za poszerzeniem kategorii nagród przemawia to, że wciąż jest aktualne powiedzenie doświadczonych korektorów − suma błędów jest stała).
Ilość festiwali to dowód, że warto przeprowadzić w sieci zbiórkę crowdfundingową i na siebie liczyć. Krajowe centra czytelnicze przesuwają się tam, gdzie dawniej mówiono Polska B, C…
Rzeczpospolita jak obwarzanek, powtarzając za Marszałkiem Piłsudskim.
A zaczyna się tam, gdzie ludziom chce się chcieć.
Przykład, że warto budować, stawiać, myśleć.
Cezura
1. Leksykalnie rzecz biorąc, to «moment przełomowy lub granica czasowa w czyimś życiu, w dziejach ludzkości, narodu, w historii kultury itp.».
W przypadku „Leśnego Dworu” takim momentem była noc z 5 na 6 listopada 1983 roku. Oto fragment listu Michała Fludra:
(…)
Właściwie to chciałbym Tobie podziękować (dopiero teraz!) za wspomnienie, a najbardziej o naszym „Leśnym Dworze”, o którym możemy sobie teraz tylko pomarzyć!– a to dlatego (może już wiesz), że w początkach listopada (6.11) w godzinach rannych „szalał” kur nad naszym dziecięcym dworku. Bogu dziękować, że dzieci uratowano cudem – wszystkie całe i zdrowe wracały do swoich domków rodzinnych lub rozjechały się do Janowic Wielkich, Rabki itd. (Jeśli chodzi o przyczynę pożaru, to prawdopodobnie od przewodów kominowych). (…)[Wleń, 1.12.83 /r./]
Cezurą jest to, co mówiono: do pożaru!
Pani Michasia Chajecka często w rozmowie ze mną powtarzała: pracowałam w «Leśnym» do pożaru…
Po latach, gdy rozmawiałem z nią, to wspominała, że 6 listopada 1983, kiedy podpisywała listę obecności w sanatorium głównym, powiedzieli, że nie ma po co iść do Leśnego, bo spłonął.
2. Sanatorium dziecięce PKP Leśny Dwór po pożarze remontowane, ale dzieci do niego nigdy nie powróciły. W czasach, gdy chorym się odbiera wszystko, nikt nie dba o to, żeby powróciły do leśnego gniazda mali pacjenci. Wystarczy tylko zobaczyć, jak traktuje się zdrowie, oświatę, naukę, kulturę, żeby pozbyć się złudzeń, że ktoś się o najsłabszych upomni. Wszędzie epatują zdrowiem, urodą, etc. W chwili, gdy to piszę, zerkam do notatek, gdzie mam wywiad z dr. Markiem Edelmanem, który powiedział: (…) Człowiek jest złym zwierzęciem. I to jest zasada. Żaden człowiek, kiedy jest silny, nie jest dobry (Edelman: Kiedy ich biją, ja mam uciekać?, Z dr. Markiem Edelmanem rozmawiał Adam Michnik, „Magazyn Świąteczny. Gazeta Wyborcza” z 28−29 kwietnia 2012 roku, nr 100).
Wracając do Wlenia – nie mówi się o tym, kiedy powstał Leśny Dwór, tylko się podaje datę, kiedy go strawił czerwony kur.
3. O pożarze „Leśnego Dworu” dowiedziałem się z gazet. Była jesień 1983 roku, pracowałem w Dziale Redakcyjnym Młodzieżowej Agencji Wydawniczej RSW „Książka-Prasa-Ruch”. W Analizach Prasowych, na etacie dziennikarza. Do moich obowiązków należało m.in. lektorowanie gazet oraz pisanie analiz. I nagle natrafiłem na dwa komunikaty w stołecznych dziennikach. Przeczytałem, po czym je wyciąłem i wkleiłem do notatnika: (CAD), 12 sekcji straży gasiło pożar, „Życie Warszawy” 1983, nr 264, (PAP), Pożar w sanatorium, „Sztandar Młodych”1983, nr 221. Po przeczytaniu, nie będę ukrywał, miałem łzy w oczach i piekło mnie serce pod żebrami. O tym nieraz pisałem (Listy z „Leśnego Dworu”. Garść słów, „Tygodnik Kulturalny”1984, nr 7, Echo „Leśnego Dworu”. Garść słów, „Tygodnik Kulturalny” 1985, nr 42).
Co rusz w tych zapiskach pojawia się wzmianka o pożarze. Można powiedzieć, że czuć spalenizną ze strony „Leśnego Dworu”. Płonie dziecięce sanatorium. Widać jak siostra Ala Krymuza i Feliks Szymański, palacz, ratują dzieci, uwijają się jak w ukropie, żeby tylko wszystkich wydłubać z jęzorów ognia. Dach spopiela się i tylko patrzeć, jak się odklei od komina, i przykryje zwęgloną czapą wszystko. Ogień ma to do siebie, że zabiera i ciągle mu mało. Jest taki nachalny. Trudno go okiełznać. Żeby zdławić płomienie, trzeba powodzi, ale… takie coś nawet się nie zdarza w baśniach, więc można tylko liczyć na strażaków, którzy przyjadą i dogaszą. Ten buzujący ogień, nigdy nie zgaśnie w oczach dzieciaków, jest cezurą lat „Leśnego Dworu”. Pożoga strawiła to, co było. To najgorętszy złodziej, co ukradł i nie oddał. Przydeptał dnie i noce „Leśnego Dworu”. Gdyby nie wspomnienia, to byłoby ciężko na sercu i pusto w skarbonce pamięci. Stało się, co się stało, trudno, trzeba się pogodzić. Z czasem. W Księdze Pamiątkowej ’83 Iza Ś. napisze: (…) Chcę wrócić do pożaru sanatorium. Było to straszne przeżycie wszystkich dzieci. Ratowali nas Pan Palacz Szymański i siostra dyżurująca w nocy Pani Ala Krymuza. Pan Palacz wybiegł na górę, do nas dziewcząt i oznajmił nam o wypadku. Wszyscy zbiegliśmy na dół i bezradnie patrzeliśmy jak płonie nasz ukochany «Leśny Dwór» (…).
Zajrzałem na stronę internetową: Leśny Dwór – WlenInfo.Pl – Informacje z Regionu – Wleń, na której znalazłem wpisy o dziecięcym dworku, na Osiedlu Południowym. Podaję, jak wydrukowano na pasku, expressis verbis.
Calineczakr 12 lipca 2011 wpisała: Byłam tam w grudniu 1981 roku, obok szkoła, a w niej skrzypiące schody, szkołę nazywaliśmy «na kurzej stopce».
Joolianka 6 stycznia 2013 roku wystukała: A mnie sufit żarzył się nad głową, a schody, po których uciekaliśmy, stały już w płomieniach.
Iza 17 grudnia 2013 roku dodała: Cześć Joolianko, chyba jesteśmy znajomymi, bo ja również uciekałam z palącego się „Leśnego Dworu”. Było to dawno, dawno temu, ale moje pobyty tam cały czas wspominam chętnie; pobyty, bo byłam tam kilka razy, a raz nawet na 6 m-cy.
Monika w dniu 8 lipca 2014 roku wspominała: Ja byłam we Wleniu dwa razy: luty-kwiecień 1982 rok i kwiecień-czerwiec 1982 rok. Za pierwszym razem był remont, więc przez kilka dnia mieszkaliśmy w „dużym sanatorium”. Miałam pojechać kolejny raz, ale wtedy właśnie sanatorium spaliło się… Kochałam to miejsce i nadal wspominam bardzo miło… Pamiętam nawet zapach… Było tam coś szczególnego… Trzy lata temu, będąc przejazdem, wpadłam tam na chwilę, żeby sobie powspominać, postałam, popatrzyłam na budowę, na szkołę – warto było!
Iza,dnia 27 sierpnia 2014 roku, z nutką żalu westchnie: Zresztą, po spaleniu «Leśnego Dworu», byłam tam jeszcze 2 razy, ale już nie w budynku, w miasteczku, ale to już nie było to samo.
Z czułością wspominam „Leśny Dwór”, który spłonął.
Odbudowano go z przeznaczeniem na inny cel.
Dorośli zrobili wszystko, żeby do niego nie zaprosić chorych dzieci. Nie dotrzymali słów, jakie dali młodym pacjentom i opiekunom. Aż się nie chce wierzyć, że ich wstyd nie pali.
Nie piszę tego, żeby kogoś pouczać, tylko aby przypomnieć to, co radził w takich chwilach Lucjusz Anneusz Seneka (ok. 4 p.n.e.−65 r. n.e.): Nie śmiemy dlatego, że rzeczy są trudne; rzeczy są trudne, że nie śmiemy.
Echo Powstania Warszawskiego
1 sierpnia zwykło się przypominać w Polsce o Powstaniu Warszawskim. O ówczesnych powszednich dniach i nocach mówi się wzniośle. O godz. 17 odzywają się syreny, żeby przystanąć, nie tylko w centrum Polski. Żeby…
Oto, co zachowałem z dzieciństwa. 36 km od Warszawy. W Kopanie, co leży między Tarczynem a Grójcem.
1 sierpnia to nie był dobry dzień dla wspomnień. Matka, rocznik 1926, od rana płakała i nie miała dobrego słowa o sąsiadach ze Wschodu (Rosja), którzy nie reagowali na nieszczęście. Że stolica wyje z bólu. Z wiekiem mówiła mniej, milczała. Moja matka Marianna (z d. Grzondkowska z Pawłowic) roniła łzy, które nigdy nie wyschły, nawet w gardle. Byłem świadkiem, jak mówiła, jak w czasie Powstania Warszawskiego żołnierze radzieccy, z rozkazu Stalina, stali po prawej stronie Wisły, a na lewym brzegu Niemcy burzyli i palili stolicę Polski. Z dołu i góry. Został pył, gruz oraz pokot ludzki. Ojciec słuchał i nie pisnął nawet półsłówka o czasie, kiedy miał 14 lat. Uważał, że na otarcie łez wystarcza milczenie. Że czasu się nie cofnie. Nie ma co iść z historią w zaparte. Polityka to x, y, z.
Kiedy dorosłem, to dodawałem, że był to odwet za rok 1920, o którym mawiają – cud nad Wisłą. (O tym pisał m.in. Izaak Babel w Historii jednego konia, gdzie pomieścił krótkie opowiadania, które długo się pamięta).
Upłynęły lata, zacząłem robić kwerendy, bo chciałem się dowiedzieć o tym, co przemilczano i nie wolno było pisać, nawet patykiem na ziemi; jeżeli już to palcem na Wiśle.
Matce przybywało lat, więc traciła kontakt ze światem. Zacierały się zmysły i zapomnienie przykryło pamięć. Powtarzała, że zginął kwiat młodzieży.
Nie zdążyłem jej poinformować o tym, co tyle lat ukrywano, oszczędzając na prawdzie.
Po lewej stronie Wisły, pisarz Kazimierz Orłoś, rocznik 1935, świadek tamtych dni i nocy 1944 roku, opowiedział traumatyczne przeżycie, czyli to widział na własne oczy 9-letni chłopiec: Ochotę pacyfikowały oddziały RONA − brygady złożonej z rosyjskich kryminalistów walczących po stronie Niemców. Pamiętam moment, kiedy nas, mieszkańców kamienicy, ustawili pod murem, aby rozstrzelać. Najpierw siedzieli okrakiem, na talerzowych karabinach maszynowych, żołnierze w rozchełstanych mundurach. Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. W ostatniej chwili rozkaz został odwołany (…)1.Autor książki Między brzegami widział, jak niemieckie samoloty bombardowały Śródmieście. Nurkowały jeden za drugim i rzucały bomby. Potem w tych miejscach unosiły się wysoko kłęby dymu i pyłu. To widok mordowanego miasta (…).
A na prawym brzegu Wisły działy się rzeczy, które latami zasłaniano żelazną kurtyną.
Poeta Jewgienij Aleksandrowicz Jewtuszenko (1932−2017) poczyni uwagę: Całkiem jeszcze młody gefrajter Dawid Kaufman, który pisał wiersze, ale nie wydał jeszcze żadnej książki pod nazwiskiem Smojłow, słyszał wraz z innymi radzieckimi żołnierzami wybuchy i strzały na drugim brzegu Wisły i rwał się do boju z faszystami. Jednak nasi żołnierze, którzy wskoczyli do pontonów, żeby ruszyć na pomoc powstańcom, zostali rozstrzelani za niewykonanie rozkazu (…)2. Starszy szeregowiec (gefrajter) znany pod nazwiskiem Denis Arkadjewicz Kaufman (1895−1954), urodzony jak Dawid Abelowicz Kaufman, scenarzysta, reżyser i twórca idei kroniki filmowej, był świadkiem tego, co latami objęto cenzurą.
Chwała poetom (i nie tylko!), oraz dezerterom, którzy na pontonach ruszyli na odsiecz. Z prawobrzeżnej Pragi na lewy brzeg Wisły. Za ten odruch ludzki w czasie straszliwej 2. wojny światowej należy się passus. Że byli też inni, którzy nieśli pokój – mówiąc po ludzku.
Kiedy 1 sierpnia po godz. 17 wyją syreny, wstaję i przychodzą do mnie wspomnienia z domu dzieciństwa o Powstaniu Warszawskim. Nie pamiętam, żeby ktoś z sąsiadów opłakiwał tych, co zginęli. Oprócz mojej matki, która siedziała przy stole, między kuchnią i dużym pokojem. I powtarzała słowa, które nie były modlitwą, ale żalem, co nie ma końca. 1 sierpnia nie ukrywała, że nie radzi sobie z tymi, co zginęli. (Na stare lata człowiek rusza tam, gdzie sobie coś przypomni w pamięci. I nie dochodzi).
Jorge Luis Borges w Powszechnej historii nikczemności zwrócił uwagę, że Niepamięć / jest jedną z form pamięci, jej niejasnym podziemiem, / tą drugą, tajemniczą stroną medalu.
Innymi słowy, jest pamięć jasna, co rozświetla i ciemna pamięć, jak łza, która spadła z poranionego oka.
Stanisław Grzesiuk, bard warszawskiej ulicy, z szaconkiem śpiewał, grając na bandżoli (pieszczotliwie zwana drewno), o fasonie warszawskim. O apaszach, rozbójnikach i ferajnie, oraz tych, na których można było powiedzieć, że żyją, bo nie mają na pogrzeb. Z wyrzutem pisał w Boso, ale w ostrogach: (…) Patrz, tyle dobrych ludzi zginęło, a ja żyję. Po co? Dla kogo? Komu potrzebny jest taki człowiek jak ja? W autobiograficznej prozie Na marginesie życia skrobnął: nie lubię, jak ktoś wypije dwa kieliszki, a szumu robi na cały antałek. Nie zapomniał o chłopcach w wieku 13−15 lat, o których mawiali, że to są powstańcy, tzn.powstają na cwaniaków. Wzorem dla nich byli ci, co stawali zza winklem i coś szemrali (Czerniaków – moja młodość). Świeży narybek z przedmieść stolicy, o nie najlepszej reputacji, odnotowuję, bo powinno się pisać o fasadach oraz tyłach. Żeby było na medal, z dwóch stron. Jak głos z echem.
W Powstaniu Warszawskim zginęło 200 000 osób i 20 000 dzieci i młodzieży. (Liczby przerażają).
Czy to był heroizm, czy samobójstwo? Czy obrona ostatniego guzika w mundurze jest warta nici życia?, pytam, bo tego wymaga fason (słowo francuskie).
Wojna to nie jest dobry wybór – zło trzeba strzyc w pokoju.
___
1 Literatura nie udziela odpowiedzi. Kazimierz Orłoś Warszawskim twórcą, z Kazimierzem Orłosiem rozmawiał Arkadiusz Gruszczyński, „Gazeta Wyborcza Stołeczna” z 29−30 czerwca 2019 roku.
2 Wajda, mistrz prawdziwej sztuki, Przeł. Sergiusz Kowalski, „Magazyn Świąteczny. Gazeta Wyborcza” z 30 grudnia 2016 roku, nr 305.
Czesław Mirosław Szczepaniak

Pare lat temu, przypadkowo w Internecie, natknalem sie na informacje, ze w Lesnym Dworze przebywaly wegierskie sieroty ktorych rodzice zgineli, czy tez byli rozstrzelani w czasie i po upadku Wegierskiego Pazdzienika w 1956r. Chcialbym dowiedziec sie czy jeszcze zyja opiekunki, czy tez ludzie ktorzy mieli cos do czynienia z tymi sierotami i jaki ich byl dalszy los.
Apolinary Sobieszek (przyjaciel Michala Fludra)