W marcu 2019 roku mija 30. rocznica śmierci Michała Fludra (28 V 1945−12 III 1989), wychowawcy z sanatorium dziecięcego PKP „Leśny Dwór”. Przygotowałem wspomnienie, że był z nami Ktoś i nagle się zapodział, zostawiając pamięć i kurhanek usypany na wzgórzu, skąd widać Wleń jak na głębokim talerzu. Zza gałązek i darni. Od zachodniej strony.

Był z nami, choć tak krótko, Michał z Wlenia, co leży (prawie) pośrodku między Jelenią Górą a Lwówkiem Śląskim. Pozostały po nim krzewy i drzewa, które sadził, oraz prace plastyczne i wspomnienia, co dodają otuchy, gdy niepogoda. W nas.

Od Tarczyna via Ursynów

Pod koniec lutego 2019 roku opublikowałem 161. książkę (większość wydałem nakładem własnym) pt. Felietony przebrane (Wydawca: Gminny Ośrodek Kultury w Tarczynie, Tarczyn 2019, ss. 148; format A5). To, że wystukałem tyle książeczek może świadczyć, jakie idealne warunki do życia i pracy stworzyła mi żona Graszka, od 1978 roku.

Publikacja zwarta ukazała się dzięki inicjatywie pana Alfreda Kohna, dyrektora GOK w Tarczynie i szefa „Wiadomości Tarczyńskich”, który jest zainteresowany moimi pisankami.

Jego credo liryczne brzmi: Chciałbym wrócić do źródła. Zdania ze słów rozlicza oraz z przywoływanej pamięci. (Nieraz latami trzeba czekać, żeby złe wspomnienia ustąpiły i dały dobrym upust).

Inni z okolic Kwitnącej Jabłoni odpuszczają sobie to, co robię od 1972 roku. Dzięki temu ćwiczę determinację, uczę się i nie czekam na pochwały. I nic na to nie poradzimy, że krótki jest czas kwiatów i dłuższa pora owoców, choć planiści z XXI w. wyrywają wszystko to, o czym się rozpisuję. Stąd moje teksty są jak elegie. Bo tego już nie ma, niestety.

Wraz z panem dr n. med. Jerzym Golańskim, rocznik 1946, który jest specem ds. Tarczyna, wspomagamy krajana, który działa na niwie kultury i sztuki, oraz dobrych manier, co świadczą o zdrowym rozsądku. Przypomnę, że pan Alfred urodził się w 1960 roku w Makowie Mazowieckim, przez który płynie rzeka Orzyc – niespieszny nurt wpływa do Narwi: dokąd rzuci mnie los / za kilka lat / był Maków Mazowiecki / Sztum / teraz jest Tarczyn. Dodaje: mój ceń / zostawiony nad Orzycem / dalej śpi w szuwarach / coraz głębiej wrastam / w ziemię tarczyńską / coraz trudniej będzie / mnie / z niej wykorzenić („Mazowsze. Pismo Samorządu Województwa Mazowieckiego 2018, nr 6). Wzruszająco pisze o matce, która unika wspomnień. Zapiski nazywa zwyczajnie (Nie)dzielne wiersze. Nie ukrywa, że Pegaz złagodniał. Liryki są mapą pogody ducha. Skrobie zapaśnik pod dyktando serce, z nutką melancholii, w której się toczy (pełny) twardy orzech do zgryzienia wraz z łupiną.

Nieraz mnie aż korci, żeby powiedzieć – proszę śmielej, panie Alfredzie. Nie czynię tego, ponieważ artyści to są ludzie bardzo skryci – ścichapęk. (Miejscowości są takie, jak ludzie, którzy je kochają, choć żyją daleko). Moje strony – pestki w pamięci, które niełatwo policzyć i rozgryźć. (Troszeczkę przesadzał prof. Tadeusz Kotarbiński, pisząc: W mieście ludzie są ciekawi, przyroda nudniejsza, na wsi jest odwrotnie).

Pan Alfred podejmuje trud i ma cierpliwość; robi wszystko, żeby słowa, zamknięte w zdania, nie odleciały jaskółczym szlakiem via Piaseczno, Grójec, Mogielnica i Nowe Miasto nad Pilicą.

W spisie treści tomiku znalazły się dwa teksty, w których są wzmianki o Michale Fludrze: Ule oraz Peregrynacje z malarzami w Pamiątce koło Tarczyna. Pierwszy felieton publikowałem w „Tygodniku Oleckim” 2016, nr 6, zaś drugi w „Wiadomościach Tarczyńskich. Niezależny Miesięcznik Regionalny” 2016, nr 1/3 (Michał Fluder, Szkoła Podstawowa w Pamiątce, akwarelka; fot. Paweł Piotr Szczepaniak).

Zainteresowanych wlenianami informuję, że szczuplutką książkę sylwiczną wysłałem do Biblioteki Publicznej im. Adama Mickiewicza Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki we Wleniu, Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Lwówku Śląskim oraz Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze. Podaję miejsca, gdzie jest broszurka sklejona ze szpakiem na okładce, co dziabnął kropkę wielkości słodkiej czereśni.


Ballada o Michale z Kasztelanii Wleńskiej

 
W marcu zzuwały się śniegi
Na stokach śpiewały roztopy
Bóbr ostro spływał do morza
Rzeki wychodziły z brzegów
Michał Fluder gruntował płótna
Robił swoje Ostro pracował
Pisał mi że się cieszy
Bo ma dobre stare buty
Nie za ciasne O numer za duże
Dobre na zimę i chlapy
Lubił iść ulicą przez Rynek
I oglądać miasteczko w kałużach

Po ponowie brodził z Leśnym Bractwem
(dla tych co nie wiedzą – przypomnę –
Leśny Dwór to nazwa sanatorium)
Wchodził w ciszę starych drzew błogosławionych
Sczezłych sadów ścieżek zdrowia zacisznych alej
Czyli: w zimy drzeworyt
Na paluszkach podchodził Górę Zamkową gdzie
baszta tulipanowiec aleje grabowe srebrny las bukowy
Kościółek pod wezwaniem świętej Jadwigi
Modlił się jak przyjaciel Pana Boga
Za tych co ostatni i nadliczbowi
Uczył dzieci oddzielać zło od dobra
Z baszty obserwował głęboki talerz kotliny
Cynobrowe dachy w łatach śniegu i lodu
Karkonosze przepasane wstążeczką Bobru
Stąd widać ludzi niczym ziarenka maku
Jak okruszek chleba w bruździe ręki
Uśmiechał się do pary czarnych dzięciołów
Zerkał na warkocz dymu z domu Matki
Był to znak że Matka grzeje piec kaflowy
chodzi k/domu a koty za nią z domu i do domu

Sadzi drzewa krzewy ozdobne i kwiaty
Ciężkie dłonie ma od roboty
Za kilka lat nasze miasteczko będzie
zakwitać i wiosną, i latem, i jesienią
Oddaje bliźnim co ma w sobie najlepsze
Swoje sprawy odkłada na później

Widzę Go jak stoi na czatach
Ze szkicownikiem i paletą jak łopian
Obserwuje przemianę barw z chłodnych na ciepłe
Jego ścieżki do pachwin kotlin prowadzą
Przepyszna jesień podchodzi Mu do oczu
W pejzażu czuje się wolny i bezpieczny

Latem kosi łąkę z Matką
Kozły trawiaste wystawia do wiatru
Bukieciki polnych kwiatów zanosi umarłym
Na zimowe kąpiele zbiera macierzankę

W kapliczce cmentarnej na stoku
Maluje fresk Zmartwychwstanie
Chrystusa co zszedł z Krzyża
Za Nim poszły owocowe drzewa
Chrystus ma pestki łez po ranach
Jest zwornikiem dla tych co wierzą i wątpią
Był to ostatni obraz Michała

W marcu zzuwały się śniegi
Na stokach śpiewały roztopy
Bóbr ostro spływał do morza
Rzeki wychodziły z brzegów
Słońce kąpało się w kałużach
Na mieście mówili że Michał
W butach do raju poszedł

marzec−wrzesień 1989 roku

    w: [katalogu] Michał Fluder, Warszawa-Wleń 1991.

W pierwszym słowie skreślę, żeby było jasno, Balladę o Michale z Kasztelanii Wleńskiej napisałem jednym tchem, po złożeniu trumny Michała Fludra do grobu. Ale wróćmy do początku.

Kaplica. Fresk autorstwa Michała Fludra

W marcu 1989 roku pojechałem, żeby uczestniczyć w ostatniej drodze Michała z Wlenia. O szarej godzinie poszedłem do pani Katarzyny Fludrowej, ul. Kościelna 13, I piętro. To było duże mieszkanie, o metrażu 69,9 m2. Usiedliśmy przy stole w kuchni. Zapłakana pani Fludrowa mówi: Mirek, zawsze tak było, że kiedy przychodziłeś, to zaraz wpadał za tobą Michał… Pomyślałem sobie, że pewnie już nie przyjdzie, bo Ci, co odchodzą, nie zbaczają z niebiańskich szlaków, mówiąc górnolotnie. Pani Fludrowa była jednym wielkim pytaniem – dlaczego?

W pewnym momencie szloch ją tak docisnął i spytała: Mirek, dlaczego Michał nie żyje?

Mocno zacisnąłem powieki, żeby nie wyskoczyły łzy z łódeczek powiek. Wpadłem w bezgłos, nie dlatego, że jestem źle wychowany. Martwa cisza panowała, bo byłem i jestem za głupi, żeby na takie pytanie odpowiedzieć.

Oczywiście, że śmierć mnie podłamała. Przydeptała i zagasiła entuzjazm do pisania listów. Po jego śmierci bardzo rzadko odpisywałem na otrzymaną korespondencję. Nie miałem apetytu na uprawianie sztuki epistolarnej.

Wziąłem się w garść i przystąpiłem do redagowania katalogu. W tym miejscu muszę poczynić uwagę, że in memoriam (album) ukazał się dzięki wsparciu, jakie otrzymałem od pani Agaty Bielawskiej, doradca Ministra Kultury i Sztuki, Departament Edukacji Kulturalnej. Gdyby nie jej pomoc, to wszystko by odleciało na… jaskółcze szlaki. I byłoby po szpakach. (Kopiesz zawsze do siebie i całe życie nie wiesz, jakie życzenia powinno się składać grabarzom).

Po śmierci Michała tylko dwa razy przyjechałem do Wlenia. 5 kwietnia 1992 roku wygłosiłem mowę w Domu Kultury we Wleniu w czasie akademii po I Memoriale Ulicznym im. Michała Fludra, zaś 17 października 1992 roku jako juror odczytałem ze zwoju kartki podczas „Wleńskiego Października” w Domu Kultury to, co dla mnie było miarą Wlenia.

Mój stan zdrowia powiedział nie wszelkim peregrynacjom, więc wycofałem się, żeby nie stwarzać sobie i innym zagrożenia. Z wszelkimi chorobami lepiej ostrożnie się dogadać. Wspomnienia z dzieciństwa są jak kocyk. Dogrzewają. Coś o tym już wiem, bo wyglądam jak zasuszony świerszcz.

Piszę to na waletę, tj. na pożegnanie − rozstanie się. Z daleka oddaję to, co zabrałem z milczeniem. Z Kasztelanii Wleńskiej.

Uprawiam literaturę sylwiczną (silva rerum – dosł. las rzeczy). Z lekkim przegięciem w stronę eseju, który jest gatunkiem otwartym. Ponieważ w Polsce po 1989 roku nie wydaje się antologii, więc trwa zbieractwo zamiast kolekcjonerstwa, w którym obowiązuje wybór. Rzecz lepsza słabszą wypiera. Staram się pisać nie dobrze, ale smacznie. (Oczywiście, że wiem, co to jest pierdoleta). Literatura piękna to jest bonus, jaki dostajemy, do przeżycia. Szkoła i najbliżsi powinni nas uczyć, jak czytać poezję, słowniki, leksykony. Żeby nas nikt nie wyrolował.

Muszę się przyznać, że długie lata odwiedzałem publiczne miejsca, jak czytelnie, biblioteki, redakcje. W końcu dochowuję wierności własnemu księgozbiorowi, co znosił, jak się wymykałem w miejsca, gdzie były wysokie półki, duże stoły, lampy z żarówkami i drewniane krzesełka, oraz drzwi, które wciąż się otwierały i nie mogły się zamknąć. Może to nieobyczajne, że o tym wspominam, z jakim wszedłem bagażem w wiek 60+. Tych, których to zawstydza, przepraszam.

Dlaczego o tym tyle wtrętów? Ano dlatego, że w miasteczku, gdzie jest pomnik Gołębiarki, spotykałem ludzi o gołębim sercu, a nie przepiórki.

W PRL-u uczyłem się pisać, czytać, mówić, rachować oraz kląć, więc po 1989 roku nie pytałem, jak neofita kapitalistyczny, a co ja będę z tego miał.

Ponieważ pochodzę z rodziny rzemieślniczej, więc obowiązuje mnie zasada: robotę masz wykonać dobrze i nie oczekuj na pochwałę – opieprzyć cię zawsze mogą. Poza tym staram się nie zapomnieć o tym, że poezja gładzi szorstkość świata.

Hans Christian Andersen (1805-1875) w Baśni mojego życia gęsim piórem skrobnął: Kiedy jest nam dobrze na sercu, nie ważymy słów.

Czesław Mirosław Szczepaniak

Warszawa-Ursynów


PS.

Pani Stefania Krawiec, od 1964 roku mieszka we Wleniu i – jak zaznacza –ciągle pod tym samym adresem. Od lat pisze nie tylko o lokalnych sprawach, ale też krzyżuje rymy. Przed laty napisała elegijny wiersz pt. Michał Fluder – Pożegnanie, który przytoczę, bo jest serdeczny, poza tym ma w sobie szkiełko i oko, oraz dłoń. (Jak się wypłaczesz, czujesz ulgę – widzisz świat przetarty, między uśmiechem a łzą).

 
Pożegnaliśmy Ciebie z rozpaczą.
Nie rozumiejąc do końca, dlaczego.
Dzieci po Tobie, najbliżsi płaczą.
Michale, przyjacielu, kolego.
Lecz nam długo płakać nie wolno.
Choć nam serca drżą w cichej męce.
Po Twojej śmierci zadanie ogromne.
Twoją pracę trzeba wziąć w ręce.

I przestaliśmy płakać za Tobą.
Choć nam czasem serca się darły.
Jesteś z nami swoja osobą.
Wciąż żywy, a nie umarły.

Twoje drzewa dziś we wleńskiej ziemi.
Dobry przykład Twój dziś rozpalił jasno.
Stale Ciebie wspominać będziemy.
Twoja miłość i dobroć nie zgasną.

To o Tobie Mirek wiersze pisze.
Lekkim smutkiem są one omglone.
Zasłuchany w odległą ciszę.

Dawnych lat życie wspomnień szalone.
Twe obrazy ludzie oglądają.
Wśród nas jesteś tu ciągle żywy.
A jak obcy o Ciebie pytają.
To mówimy: Michał?
Michał to człowiek prawdziwy.

Michał Fluder, lata 60. XX wieku, szkolne zdjęcie. Fotografia pochodzi ze zbiorów rodzinnych, zaś reszta z kartki pocztowej, jaką otrzymałem w latach 70. XX wieku. A potem była w korespondencji długa przerwa. O tym wspominałem w felietonie Dar jesieni („Tygodnik Kulturalny” 1983, nr 41, „Sztandar Młodych” 1984, nr 227, „Pasmo. Pismo Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Kulturalnego” 1990, nr 39).

Zdjęcie na potrzeby publikacji przygotował Paweł Szczepaniak.

Okładkę ze szpaczkiem (Felietony przebrane) zaprojektował Paweł Szczepaniak, co ma smykałkę do rysowania. Obwoluta ma skrzydełka i plecy (blurb), więc udźwignie każdą samotność.


Podziękowania dla pani Ewy za pomoc w udostępnieniu wnętrza kaplicy. Serdecznie dziękujemy.

%d bloggers like this: