Na miarę Wlenia (55)

Słabość

Mam słabość do sosny zwyczajnej. Nieraz wygrzebywałem szyszki z traw albo mchów, które spadły na łeb na szyję, jeżeli można tak powiedzieć. Odrywały się od gałęzi i rozsypały na ziemi, i rozeschły. Sosny to światłolubne drzewa. Wiatropylne. Ich szarobrązowy kolor, podszyty promieniami, to jest dopiero poezja. Że brak słów. Sosna lubi lekkie gleby. Niby taka zwyczajna, a jednak kolędują sosną na Wielkanoc, tzw. chodzenia z Allelujką. (Sosny z Konstancina to jest dopiero kolekcja).

Podobnie rzecz się ma z jagodami i poziomkami, jakie w Zagórzu koło Warszawy rwałem z krzaka, więc mogę napisać, że to jest przedsmak truskawki, z lekką dzikością oraz odrobiną cukru, czyli przymało.

Niby wyszedłem z sadów, ale wiele lat spędziłem wśród lasów mieszanych, na ziemiach piaszczystych, ostatniej klasy, gdzie skupione sosny i wyniosłe świerki, oraz modrzewie.

Moje dzieciństwo i młodość ma zapach lasu. Jest zapatrzone w wioseczki albo miasteczka z małym rynkiem jak przygoda, co za rogiem czeka. Przemykam, czasami przystaję zdziwiony, jakbym chciał się uszczypać i sprawdzić, czy to sen, czy jawa. Ja wcale nie cyganię, choć mama słabość do Cyganów, którzy pojechali za widnokres i słuch o nich zaginął. Z taborem, kartami i skrzypcami. Widzę ten kurz, który pozostawiali po sobie. Wisiał nad drogą z kocicami łbami i łysym poboczem. Można było z niego ukręcić bat. Opada i wciąż się unosi, gdzie jeszcze nie tak dawno rosły topole, co rzucały sercowate liście na kocie łby. Droga z Kopanej do Pawłowic.

A we Wleniu grabowa alejka z Góry Zamkowej mnie kusiła. Tak się z nią zżyłem, że nie było dnia, abym do niej nie skręcił. Siedziałem na kamiennej ławce, z plewą liści, które wiatr rozwiewał i zmywał zieleń wiosny i lata.

Mówiłem po Mickiewiczowsku – jak cicho! – lub, inaczej, czyli to, co znaleźć można w sonecie Stepy akaremańskie: W takiej ciszy! – tak ucho natężam ciekawie, / Że słyszałbym głos z Litwy. – Jedźmy, nikt nie woła.

Oczywiście, że to jest nadsłuch poetycki. Pan Adam miewał różne takie pięknostki, na które wpadał ze zmysłami, co buja wyobraźnię. I to jest świetne!

O zachodzie słońca zdążyłem wejść w las bukowy, który rzucał pełnymi garściami złotymi promieniami jak srebrem.

Wracałem do miasteczka jak tragarz słów, co milczenie zabrał z góry zamkowej, która jest zawsze górą, nawet z ruinami zamku. Jeszcze zdążyłem przed mgłami czmychnąć. Nie chwalę się, ale byłem sprytny i zdążyłem wpół do szarej godzinie. Oto jak przestrzegałem zasady, że w dzień się chodzi, a wieczorem idzie się spać. I nie ma co kombinować, kiedy ma się ciepłą kołdrę, prześcieradło i poduszkę, wypełnioną puchem.

Z domu wyjeżdżałem na trzy dni.

Dlaczego?

Odwiedzając kogoś trzeba wiedzieć, że pierwszego dnia jest się złotem, drugiego srebrem, następnego już tylko… milczeniem. Odwrotnie w Turkmenii: Przebywających u nas do trzech dni traktujemy jak gości, natomiast każdy dzień dłużej – jak członków rodziny.

Czesław Mirosław Szczepaniak

PS

13 stycznia br. w warszawskiej siedzibie „Gazety Wyborczej” odbyło się spotkanie z Olgą Tokarczuk. Tłumy, jakie się zjawiły, mogą być komentarzem, co się działo na Dolnym Mokotowie. Do bezpośredniego przytoczenia wybrałem dwa fragmenty dotyczący Dolnego Śląska.

Pierwszy: Wiele lat temu uświadomiłam sobie, że ludzie czytają to, co piszę, kiedy okazało się, że «Prawiek i inne czasy» sprzedał się w dużym nakładzie. Siedziałam w kuchni w Wałbrzychu i próbowałam uświadomić sobie, ile to jest. Zrozumiałam, że mówię do wielu. Pisarze, gdy zaczynają pisać, traktują pisanie jako rodzaj ekspresji, nie zdają sobie sprawy z istnienia czytelnika. Wtedy, w tej kuchni, miałam poczucie mocy. Dlaczego tego nie wykorzystać w dobrym celu? Żeby podzielić się tym, co dla mnie najważniejsze? (Natalia Szostak, Psychoza noblistki. Olga Tokarczuk w „Gazecie Wyborczej”, „Gazeta Wyborcza” z 14 stycznia 2010 roku, nr 10).

Drugi: Przez 11 lat miałam dostęp do wysokiej kultury, którą jakimś cudem można było znaleźć na prowincji, na ziemiach zachodnich. Miałam też szczęście, że byłam wychowywana blisko natury. Myślę, że te lata bardzo mnie ukształtowały (Natalia Szostak, Tokarczuk w „Wyborczej”: wpiszymy do Konstytucji zwierzęta. Spotkanie z noblistką w Centrum Premier Czerska 8/10, „Gazeta Wyborcza” z 15 stycznia 2010 roku, nr 11).

Michał Fluder, Aleja grabowa i Sala Rycerska z Góry Zamkowej, akwarelka; fot. Paweł Piotr Szczepaniak