Zdjęcie udostępnione przez Kazzi

Na miarę Wlenia (72)

Nasyp

Powinno być nasypy, bo takie były na wzgórku, gdzie stała dobudówka sanatorium PKP „Leśny Dwór”.

Były jak wysoki schody, lekko ścięte. Można też napisać, że wyglądały jak garb, z wychylonymi kręgami lędźwiowymi. Skrzywiony (jak lordoza lub kifoza).

Usypane, żeby ziemia się nie osuwała, gdy zimą puści mróz i śniegi zaczną spływać do Bobru via aleja lipowa.

Dzięki nim, woda wolniej wsiąkała w ziemię.

Na nich rosła darń i pospolite zielsko oraz krzewy i drzewa.

Nikt jego nie deptał. Nie były pastwiskiem dla owiec i krów. Nie zauważyłem, żeby ktoś latem kosił trawę.

Spełniał rolę tego, czym jest dla rzeki łęg, tj. podmokła łąka, najczęściej w dolinie rzeki, żeby nurt uspokoić.

W przypadku „Leśnego Dworu”, był podnóżkiem, którego ochraniały sercowate lipy. Z dołu – z łysą ścieżką z kamieni.

Mówiąc wzniośle – podnosił w górę dziecięce sanatorium PKP, które ocalało na starych fotografiach. Czarno-białych, oraz w pamięci pacjentów, którzy nieraz wracali osypiskiem i nadrabiali drogę przez miasteczko. Zamiast skracać powrót, jak ludzie zmęczeni albo pełni zachwytu.

Wspomnienie – przytulanka, która jest z nami na dobre i złe. Póki żyjemy.

Czesław Mirosław Szczepaniak

PS

Pożegnania z Trójką

W maju, kiedy przekwitały bzy, niektórzy żegnali się z Programem 3 Polskiego Radia, wśród nich był Piotr Kaczkowski, rocznik 1946, który 58 lat edukował nas nie tylko muzyką (od Rozgłośni Harcerskiej via Popołudnie z młodością, a od 1968 Mini-maxem). Poeta-radiowiec wybierał to, co było nie seryjne.

Na do widzenia skreślił:

Dzień dobry Domku.

Te słowa przez pół wieku towarzyszyły mi na progu Myśliwieckiej 3/5/7.

Marzyłem, że tak będzie zawsze.

Niestety, od szeregu już lat, dzień po dniu, coraz bardziej blakły i więdły mi w gardle.

Decyzja dojrzewała więc we mnie od dawna.

Dziś chciałbym Państwu podziękować za lata wsparcia, wspólnych wzruszeń, dzielenia się muzyką i słowem.

Miałem piękne życie radiowe. Mam nadzieję, że jeszcze wróci. W Trójce kierowanej z miłością i szacunkiem przez kompetentnych.

Kiedy słyszałem głos Piotra Kaczkowskiego, zawsze kojarzył mi się z zapowiedzią, w której było ździebko słów, a dużo muzyki, ze świetnym riffem Jimmy Page’a (Led Zeppelin /Ołowiany Sterowiec/), Whole Lotta Love (Tak wiele miłości). Czułem ciarki od głowy do pięt.

Było. Minęło.

Panie Piotrze, dzięki, że wybujał mi Pan młodość rockiem. Mam przywileje wspomnień, których nikt nie zapieprzy – nawet gdyby się porwał z motyką z księżyca, wykutą na promieniach słońca.

Heródek

Właściwie Karol Wójciak, urodzony 19 październiku 1892 w Lipnicy Wielkiej na Orawie – zmarł 1 września 1969. Pastuch, o którym mówili – głuptok. Samorodny rzeźbiarz, odmieniec, muzyk weselny, nosił się biednie (na głowie rogatywka, a na grzbiecie płaszcz, co miał przepastne kieszenie). Czasami zakładał na goły tors 2−3 krawaty. Był na każdym pogrzebie, ściskał w rękach krzyż, który potem wbijano w grób. Odwiedzał każde nowo narodzone dziecko, żeby wyszeptać życzenie i błogosławić oseska. Kiedy Czesława Karlak, lipnicka nauczycielka, urodziła najstarszego syna, stanął i rzekł: Żebyś rósł jak drzewo w lesie, żebyś był lotny jak ten ptaszek, wygadany jak kukułka, żebyś od swej kochanej mamusi, jadł tak pięknie jak ja. Po czym zjadł pączka.

Rzeźby podmalowane i anielskie ustawiał na łące, wierzył, że jak ludzie je obejrzą, to przeobrażą się i będą żyć pobożnie. Większość jego prac poszło do pieca, więc często się denerwował, tylko część została w Muzeum.

Ludowy rzeźbiarz, co miał swój kąt w stajniach, szopach, oborach przy gospodarzach, po śmierci doczekał się wystaw, monografii, trafił na okładkę wrocławskiej „Odry”, w której pomieszczono notę (Agnieszka Sabor, Święci o wielkich oczach. Sygnały, „Odra. Miesięcznik” 2020, nr 5).