
Na miarę Wlenia (84)
Pan Andrzej Szewczyk
1. Tak na niego mówiliśmy. W skrócie – pan Szewczyk.
Był wychowawcą w „Leśnym Dworze”.
2. Mam w zbiorach dwa zdjęcia czarno-białe, na których można zobaczyć młodego pedagoga specjalnego. Na jednym z nich stoję z kolegą Mariuszem i panem Szewczykiem w ogródku jordanowskim, u podnóża dziecięcego sanatorium PKP.
Pan Andrzej wypina się do słońca. Jest elegancki. W futrzanej czapce, dobrze skrojonym palcie, z apaszką. A ja jestem nie zapięty.
To był taki wychowawca, co wszystko sprawdzał końcami palców i zawsze miał w kieszeni świeżą chusteczkę. Tak dbał o higienę, żeby tylko się nie ubrudzić. Grał na skrzypcach, drzewiej w starych dykcjonarzach o takich jak on pisano – Celował na lutni, przy której śpiewał. W przypadku pana Andrzeja trzeba poprawić na celował w skrzypce.
Polował, żeby mnie zaangażować do kolejnej akademii. Musiałem się uczyć ról teatralnych, śpiewać. A on stał i dyrygował. A kiedy się pomyliliśmy, to nas smykiem, ciach! A jak świetnie nam poszło, to łorował brodą po twarzy i klepał.
3. Pamiętam jak siedziałem przed telewizorem w świetlicy. Na przedzie siostra Urszula. Młodziutka. Zgrabniutka. W pończoszkach. W spódniczce lekko za kolankiem. Zawsze taka zadbana. Podchodzi pan Szewczyk. Przysiada się. I nagle pielęgniarka zaczyna się opędzać, jakby ją dziabnęła mucha, co lata 8 km na godzinę i 200 razy na minutę uderza parą skrzydełek. Bierze delikatnie jego rękę ze stawu kolanowego i przywołuje do porządku, aby wziął się w garść. A pan Andrzej ani myśli, żeby przerwać umizgi. Kobieta nie wciąga się w ten flircik. Żaden komplement jej nie przekonuje. Oto czym się kończy gorący uczynek lub, inaczej, kawalerskie zaloty.
Jorge Luis Borges (1899−1986) w opowiadaniu Kość niezgody pisał: Na głuchej prowincji ludzie nie przyznają innym, nie przyznają nawet sobie, że stosunek do kobiety może być czymś więcej niż pożądaniem i zaspokojeniem go, (…) (przekład Zofia Chądzyński).
4. Pan Andrzej wykonał winietę do gazetki ściennej ECHO „Leśnego Dworu”, pozostałe sprawy gazetki, to chyba sprawka pana Wacława Łazarewicza, który mi zlecił tę redaktorską pracę.
5. O panu Andrzeju wiem, że jest na emeryturze. Mieszka w Lwówku Śląskim. Jego syn Radosław jest wychowawcą w Zespole Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych w Płakowicach. Mam do niego telefon, ale nie zadzwoniłem, bo taki ciekawski nie jestem i nie lubię się wtrącać do wspomnień. Kiedy się przekroczy wiek 65+, to coraz trudniej o optymizm, łatwiej się skarżyć.
Wspominam go w opowiadaniu pt. Kubek (Bądź zdrów!, Wydawca: Oficyna „Z bliska” Biblioteki Publicznej w Gołdapi, Gołdap 2015).
6. W 1988 roku Michał Fluder m.in. pisał w liście: Pod koniec lata zbiory pełne obfitości. Śliwy węgierki rozdają darmowo powidła na zimowe ranki i wieczory. Winiarnia skupuje owoce jabłoni po 50 zł za kg.
Jesienią późną będziemy biesiadować i wskoczymy do Andrzeja Szewczyk na spotkanie jesienne w Państwowym Zakładzie Wychowawczym w Płakowicach koło Browaru Lwóweckiego (15−20 X) przed Andrzejkami. Co Ty na to?
Chciałbym jeszcze zaczepić się o Lwówek Śląski lub wielkiej piękności ratusz i bibliotekę miejską (dawniej powiatową) lub o browar i kasztelańskie piwo, co goni cenę szybciej niż nasza inflacja. (…).
W tym miejscu powinien być przypisek, że do spotkania nie doszło. Nie nalegałem i nie naciskałem, aby pojechać i odwiedzić wychowawcę Andrzeja Szewczyka.
Tyle razy byłem we Wleniu i przez myśl mi nie przeszło, żeby odświeżyć wspomnienia. Powroty zawsze są jak rozczarowanie.
Jedyny wyjątek w swoim życiu uczyniłem tylko dla Michała, któremu nie sposób było odmówić. On dbał o pamięć – jako jedyny pisał do mnie (zamknięte) listy i (otwarte) kartki.
Nie szastaliśmy słowami. Odbywaliśmy jesienne peregrynacje po Kasztelanii Wleńskiej. Wspaniale było. Nieraz pisałem o tym w felietonach, notach, opowiadaniach, wierszach i wspomnieniach.
Śmierć Michała zamknęła księgę naszych przygód: dziecięcych, młodzieńczych i wieku męskiego.
Zostały listy, kartki i wspomnienia. Michał miał dar sztuki pisania, cudownie malował i rysował urokliwe zakątki, do których prowadziły nie zadeptane ścieżki.
Wleń – miasteczko z rąbkami tajemnic, uczynił centrum zachwytu. Tacy jak on, nie rodzą się na kamieniu.
Czesław Mirosław Szczepaniak

Fotografia z lat 60. XX wieku. Obróbka komputerowa zdjęcia Paweł Szczepaniak.
Pamiętam pana Michała Fludra, był wychowawcą na oddz dziecięcym sanatorium PKP we Wleniu. Do dzisiaj pamiętam cudne wyprawy w plener,żeby malować okolice baszty, wycieczki i zdjęcia. Cieszę się że posiadam kilka. Był niezwykłym człowiekiem.Miał dar tworzenia wokół siebie dobrej atmosfery. Zupełnie nie PRL -owej rzeczywistości. Doceniał dzieciaki i ich talent. Wiem ,że sanatorium posiadało kroniki . Ciekawe czy przetrwały gdzieś.Co ja bym dała żeby móc je zobaczyć . Pozdrawiam.
Może Mirku pamiętasz ołówkowy rysunek Leśnego Dworu , który był mojego autorstwa , a dzięki temu że pan Szewczyk podkreślł kontury światłocienia nabrał przestrzenności i zawisł na gazetce Echo Leśnego Dworu .Był czas ,że przy Michale wykonywałem wypalanki klasycznego ujęcia sanatorium . Był to już jednak póżny czas kiedy już jako uczeń Technikum {mając 17 lat }z chęcią godziłem się na dziecięcy oddział Leśnego Dworu . Nie ukrywam ,że przyczyną tego był ” starszy brat ” ,o którym marzy ktoś kto ma dwie siostry .Tym bratem był Michał . Odwiedziłem go kiedy byłem w 3 klasie Technikum i na wyprawę na Śnieżkę pożyczył mi marzenie amatora fotografii tamtych lat lustrzankę PRAKTICA.Wywołał negatyw i odesłał mi go ze swoimi uwagami dotyczącymi kadrowania ujęć i innymi .Mam je do dziś . Pozdrawiam Zenon Gąsiorowski z Malborka .