Na miarę Wlenia (9)
Jadwiga Płońska Wspomnienie
Kiedy w 2017 roku zadzwoniłem do pana Witka Płońskiego i przedstawiłem się, to westchnął: Jezus-Maria! Odpowiedziałem natychmiast, żeby sprostować – dzwoni Czesław Mirosław itd. z Ursynowa, z lewego brzegu Wisły, co ma płytkie koryto. (Humor ma odwagę, choć go zawsze wyśmiewają).
Pan piekarz nie pisnął, że coś jest nie tak z jego żoną; nawet półsłówkiem, nie usłyszałem hiobowych wieści.
Przepraszam, że odsłaniam coś, co zwie się skrytością, ale czasami trzeba dla narracji uchylić rąbek tajemnicy. Prof. Tadeusz Kotarbiński radził, żeby w życiu robić coś, kochać kogoś, oraz żyć poważnie i nie być gałganem.
Pora się wziąć do (dobrej) roboty.

Marek Karpowicz z Sejn, Wiklinowy kosz z chlebem i bułką, technika mieszana (cienkopis plus akwarelka).
W latach 80. XX wiekiem piekliśmy wraz z Michałem Fludrem i panem Witkiem oraz panią Jadwigą, o czym wspominam w książeczce pt. Zapisz jako Wleń (2018). Żona pana Witka nadziewała bułeczki koncentratem z owoców – konsumowaliśmy, popijając kawą. Pycha. Nie chcę wypisywać, że siódme niebo, wolę stąpać po ziemi, gdzie słowa są zwyczajne i cudów nie ma, więc po co od razu larum!
Pani Jadwiga była żoną wleńskiego piekarza, pana Witka. Mieszkali tuż przy rynku, na ulicy Kościelnej. Wypiekali chleb, bułki oraz bułeczki nadziewane powidłami. Ich wyroby wyróżniały się smakiem. Były świeżutkie i chrupkie, jakby przed chwilą wyjęte z pieca. Prowadzili sklep spożywczy Nr 2, bo wypiekając chleb, to za mało, żeby przeżyć. Do pieczywa zawsze się dokłada.
Był późny wieczór, do świtu daleko.
Jesienią 2018 roku, dowiaduję się od Wlenian – Marysi Brawaty (z domu Fluder, obecnie mieszkanka Wrocławia) oraz Andrzeja Góreckiego (z Góry Zamkowej), że kilka miesięcy temu odeszła pani Jadwiga, którą choroba strasznie poniewierała. Przepraszam, że wyjawiam informatorów, bo gdyby nie oni, to pewnie żyłbym w świadomości, że nic się nie stało u pana Witka. (Z faktami lepiej się liczyć, żeby nie pisać potem na kominie).
Niewiele o niej wiem, poza tym, że wychowała dwie córki i dbała, żeby wszystko się w kasie zgadzało. Starała się żyć tak, aby od nikogo nie pożyczać.
Ilekroć bywałem we Wleniu, szedłem do maleńkiej piekarenki pod nr 5, co na styku ulicy i wleńskiej agory, żeby chwilę porozmawiać, a przy okazji pochwalić, bo na zewnątrz nie pachnie chlebem – a to znowu nie jest takie częste w piekarnictwie. Oto dyskrecja zapachu. Starałem się nie peszyć pani Jadwigi, która dawała do zrozumienia, że splendor należy do męża, bo ona tylko toczy i nadziewa bułeczki, oraz stoi za ladą – a reszta to sprawa pieca, który trzyma ogień. Dopowiadałem, że w pieczniku, jak głosi legenda, okładają się diabeł i Anioł, i ganiają się po alejkach chlebowych albo z bułkami. Uśmiechała się. Nie prostowała tego, co ludzie bajają.
W sklepiku obsiadali ją zjadacze chleba – wśród nich był niejeden męczybuła albo męczydusza. Albo jak mówili pod Grójcem − męczywół. I wszystkich trzeba było obsłużyć, bo sąsiedzi z gródka wpadali na krótką chwilę (pochwilek) albo zostawali na dłużej. Tu gość nieproszony nie jest na raz, jak obrus.
W tym miejscu usługowym było jak w przysłowiu argentyńskim: Kto mówi, sieje, kto słucha, żniwuje.
Wspomnienie z czasem się wykrusza jak chleb, więc staram się nie zwlekać, choć Ci, co odeszli, zabierają ze sobą wszystkie tajemnice. Oprócz fragmentów, jakie zapisali, ku pamięci.
Kończę, bo chmurzy się we mnie, gdy pomyślę, ile osób już pożegnałem. Wyliczyć ich, nie sposób. O wiele łatwiej przypomnieć tych, co poznałem, kiedy byłem młokosem oraz w wieku męskim, kiedy nie myślałem o smudze cienia. Jeszcze. Zapamiętałem ich słowa, które są cytatami albo milczeniem.
Czesław Mirosław Szczepaniak
Warszawa-Ursynów
PS.
Kiedy już skrobnąłem tekst, zajrzałem do biblioteki, żeby sprawdzić, bo w moim wieku o pomyłkę łatwo, i odnalazłem podarunek od Pana Witka Płońskiego – widokówka świąteczną z życzeniami, włożona jak zakładka do książki Henryka Ogonowskiego Miasto i gmina Wleń (Wyd. OKSiT, Wleń 2012). W broszurce na kredowym papierze jest wpis: Mirkowi! miłemu i sympatycznemu byłemu wychowankowi Leśnego Dworu, Henryk Ogonowski
Wleń-Grudzień 2014 roku. Odmłodził mnie pan kierownik szkoły z „Leśnego Dworu”.
Gdzie zajrzę do papierów, spoziera na mnie Wleń i budzi wspomnienia. Grzecznie.
Odchodzą ci co serce im pęka… w choroby uciekają i umierają…Pan pamięta Wleń,który ja też pamiętam,LUDZI którzy tworzyli codziennośc….magiczną codziennośc… kończy się magia Wlenia..
Piękne wspomnienie o p. Jadwidze, chlebie i naszym Wleniu, który wyludnia się w szybkim tempie, w tym roku odeszło (zmarło) już chyba z 10 osób